Z nieoficjalnych informacji, do jakich dotarło money.pl, wynika, że jesienią może wrócić tzw. białe miasteczko. Tym razem lekarzy.
Przypomnijmy, że spektakularny strajk pielęgniarek 2007 roku pod kancelarią Prezesa Rady Ministrów był problemem, z którym Prawo i Sprawiedliwość nie potrafiło sobie poradzić przez wiele dni. Ówczesny premier Jarosław Kaczyński nie zgodził się na spotkanie z kobietami walczącymi o podwyżki. Nie przyjął nawet ich petycji.
W szczytowym momencie miasteczko liczyło 150 namiotów i ok. 3 tys. protestujących. Policja siłą usuwała kobiety zajmujące pas drogi przy al. Ujazdowskich. Trzy pielęgniarki zdecydowały się na strajk głodowy w KPRM. Po niespełna miesiącu miasteczko zostało rozwiązane. Niedługo potem Sejm zgodził się, aby pielęgniarki otrzymały 40 proc. kwoty wynikającej ze zwiększenia kontraktu danego szpitala. Problem w tym, że o podziale środków decydowali dyrektorzy. Pielęgniarki nie doczekały się podwyżek.
Na razie lekarze sprawdzają, jak wielu pracowników medycznych jest gotowych na okupacyjną formę protestu.
Ogólnopolski Komitet Protestacyjno-Strajkowy zapowiedział już jednak, że 11 września zostanie przeprowadzony w Warszawie wielki protest pracowników ochrony zdrowia.
Wezmą w nim udział lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni, fizjoterapeuci, diagności laboratoryjni, technicy medyczni oraz pracownicy niemedyczni.
- Ludzie są zdesperowani, nie sądziłem, że da się jeszcze bardziej zdenerwować medyków. A jednak. Ten protest to kolejny krzyk rozpaczy. Niezgoda na dalsze zakłamywanie rzeczywistości przez ministra zdrowia - mówi dr Piotr Watoła, przewodniczący małopolskiego OZZL.
A to przecież niejedyna rozczarowana grupa zawodowa w Polsce.
- Rząd zatracił wszelki kontakt ze społeczeństwem. I nie chodzi już tylko o rolników, których poniża, ale też o ratowników medycznych pracujących w nadgodzinach za marne pensje, pracowników sklepów, którzy muszą brać lewe zwolnienia, by nie pracować w niedzielę, budżetówkę, której zamrożono płace. Ludzie mają dość - mówi Michał Kołodziejczak, przewodniczący Agrounii, z którym rozmawialiśmy podczas protestu rolników.
Rolnicy blokowali przez dwa dni ważną arterię drogową w kraju, protestując przeciwko nieudolnej polityce rolnej prowadzonej przez rząd. Ich akcja protestacyjna miała być wyrazem bezradności i niezadowolenia. Zwracali uwagę na problemy producentów żywności, w tym głównie trzody chlewnej.
Rolnicy z Agrounii chcieli rozmawiać z premierem. Po 35 godzinach, widząc brak odzewu ze strony szefa rządu, zakończyli blokadę. Jak zapowiedział lider rolników, to jednak nie koniec protestów, zapowiadają kolejne akcje.
Jak podkreślił Kołodziejczak, podwyżki dla polityków tylko jeszcze bardziej zdenerwowały ludzi. Przypomnijmy, że od sierpnia premier i marszałkowie mają zarabiać ponad 20 tys. zł miesięcznie, a posłowie po 12 tys. zł. Podwyżkę ma dostać również prezydent.
Nieco ponad tydzień temu protestowali pracownicy sądowi, kuratorzy i urzędnicy. Wsparli ich m.in. funkcjonariusze Służby Więziennej, strażacy, pocztowcy, pracownicy muzeów, urzędów skarbowych i ZUS-u. Wcześniej przeciw niskim płacom i złym warunkom pracy protestowały pielęgniarki, a od czerwca trwa strajk ratowników medycznych.
Sytuacja staje się coraz bardziej napięta i nie zapowiada się, aby nastroje się uspokajały. - Niezadowolenie wzrasta - przyznaje w rozmowie z money.pl dr Piotr Watoła.
Budżetówka wrze
Od miesiąca związkowcy "Solidarności" i OPZZ walczą o odmrożenie płac w budżetówce. Chcą 12 proc. podwyżki dla całego sektora.
Przypomnijmy, że w przyjętym w czerwcu projekcie założeń do budżetu rząd wskazał, że w 2022 r. wynagrodzenia w państwowej sferze budżetowej pozostaną na dotychczasowym poziomie. A to oznacza, że nominalnie wartość ich jeszcze spadnie z powodu szalejącej inflacji, która wyniosła rekordowe w skali dekady 6 proc.
Decyzja o podwyżkach dla polityków wywołała reakcję również wśród pracowników budżetowych.
Piotr Duda, przewodniczący NSZZ "Solidarność", stwierdził wręcz, że podwyżki dla parlamentarzystów w kontekście planowanego zamrożenia wskaźnika wzrostu wynagrodzeń w budżetówce "budzą poważne wątpliwości natury moralnej i staną się przyczyną poważnych napięć społecznych".
Wrze również w OPZZ. Strajkiem grożą także w ZUS-ie. "Pracownice i pracownicy w ZUS mają dość fatalnych warunków pracy i płacy. W piątek skierowali do prezes Gertrudy Uścińskiej pismo z 12 postulatami. Jeśli nie zostaną spełnione do 4 sierpnia, wszczęta zostanie procedura umożliwiająca strajk" - zapowiadał OPZZ na Twitterze.
Jak informowali związkowcy, domagają się rzeczy najbardziej podstawowych: zatrudnienia nowych pracowników, którzy odciążyliby nieludzko przepracowanych urzędników, przestrzegania czasu pracy, możliwości wypicia szklanki wody czy sprawnego sprzętu.
Po 4 sierpnia pracownicy ZUS ostatecznie weszli w spór zbiorowy z pracodawcą i zapowiadają, że są gotowi do protestu.
W specjalnym oświadczeniu przesłanym PAP rzecznik ZUS Paweł Żebrowski potwierdził, że kierownictwo zakładu jest gotowe do rozmowy, ale nie w formie sporu zbiorowego. Jak zaznaczył, w ramach sporu zbiorowego może rozmawiać o trzech postulatach. Nie ma wśród nich kwestii podwyżek.