Uwaga polskiej opinii publicznej skoncentrowana jest głównie na polsko-białoruskiej granicy, kolczastym płocie i przemycie ludzi. Tymczasem mało kto pamięta, że Białoruś jest obecnie ogarnięta działaniami wojennymi. W kraju trwa wojna handlowa z Unią Europejską.
Pod koniec czerwca br. w życie wszedł kolejny unijny pakiet sankcji gospodarczych wobec Białorusi. Jest on związany z poważnymi naruszeniami praw człowieka przez reżim Aleksandra Łukaszenki.
Tym razem Bruksela postarała się, by sankcje uderzyły w newralgiczne dla kraju gałęzie, takie jak: eksport produktów ropopochodnych, nawozów sztucznych i niektórych kategorii chlorku potasu, a także tranzytu tych towarów przez terytoria państw członkowskich UE.
Unia uderza w czuły punkt
Wartość sprzedaży produktów ropopochodnych do UE to 0,5 mld dolarów rocznie, z kolei sprzedaż chlorku potasu do UE szacuje się na ok. 200 mln dolarów. W sumie ograniczenia dostaw do państw UE uszczuplą dochody Białorusi z tytułu eksportu w tym roku nawet o 10 proc.
Ponadto Bruksela odcięła Białoruś od możliwości pozyskiwania kredytów w UE i nałożyła na nią zakaz sprzedaży euroobligacji, co z kolei spowoduje trudności z refinansowaniem zadłużenia.
Aleksander Łukaszenka nazwał te działania wojną handlową i nie wykluczył wprowadzenia "stanu wojennego" w gospodarce. Miałby on polegać na przejęciu kontroli nad zakładami przemysłowymi przez przedstawicieli resortów siłowych.
Z kolei premier Raman Hałouczenka groził, że władze w Mińsku rozpatrzą możliwość ograniczenia funkcjonowania firm z państw UE na Białorusi.
Firmy czekają na rozwój wypadków
Na reakcję zagranicznych inwestorów nie trzeba było długo czekać. Z nowych inwestycji na Białorusi zrezygnowali m.in. EPAM, największy pracodawca dla białoruskich informatyków, francuska sieć Leroy Merlin, czy A1 Telekom Austria Group.
W kwietniu tego roku udziały w Idea Banku Białoruś sprzedał też z dużą stratą Leszek Czarnecki. Nabywcą był Minsk Transit Bank, którego głównym akcjonariuszem jest Belneftgaz, kontrolowany przez oligarchę Aleksego Aleksina (obecnie ma zakaz wstępu do UE za ścisłą współpracę z Aleksandrem Łukaszenką).
Sprzedaż banku nie ma jednak nic wspólnego z sankcjami nałożonymi na sektor bankowy na Białorusi. Czarnecki po prostu kapitalizuje swój majątek w wielu krajach.
A co z pozostałymi polskimi firmami, które zainwestowały na Białorusi ogromne fortuny? Paweł Kisiel, prezes Atlasa - największego polskiego inwestora na Białorusi - w rozmowie z money.pl wspomina o nowych planach inwestycyjnych firmy i rozszerzeniu produkcji w przyszłym roku. Ich białoruski Tajfun ma się dobrze. Mają cztery linie produkcyjne, zatrudniają w sumie 250 osób.
- Na Białorusi nie ma problemu ze znalezieniem ludzi do pracy. Koszty zatrudnienia są o wiele niższe niż w Polsce. Ceny energii również. Miejscowa administracja jest nam raczej życzliwa. Nie ma zbędnej biurokracji i opieszałości, a co najważniejsze - prawo gospodarcze i podatkowe jest stabilne, nie zmienia się co chwila, jak u nas - wylicza prezes Kisiel.
W podobnym duchu wypowiada się również Łukasz Mazur, współzałożyciel międzynarodowej firmy doradczej Grupa ECDP. - Białoruś jest wciąż bezpiecznym i stabilnym dla biznesu krajem - podkreśla ekspert.
Dodaje, że nie ma tam problemu z wymuszeniem haraczy, próbami zastraszania biznesmenów, czy wszechwładną korupcją. System administracyjny jest scentralizowany i przewidywalny.
- Zabrzmi to strasznie, ale gwarancją stabilności dla polskich inwestorów jest Łukaszenka, który niepodzielnie rządzi tym krajem już od wielu dekad - przyznaje Mazur.
Mazur przypomina, że Białoruś jest dla wielu firm - również tych z Zachodu - wciąż furtką dostępu do potężnego rynku Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej, liczącego w sumie ponad 1,5 mld konsumentów. Dzięki zaś unii celnej z Rosją - przedsionkiem i pośrednikiem w biznesach z krajem objętym embargiem.
Jak przypomina doradca, ta największa przepakowywalnia świata pomagała kiedyś również i polskim sadownikom w eksportowaniu owoców do Rosji. Słynne zaś homary i mercedesy, które dostarczane są do Moskwy z białoruską metką, to symbol tego, że polityka sobie, a biznes jest biznes.
Łukaszenkę stać na wszystko
To może jednak się radykalnie wkrótce zmienić. Polityka coraz głębiej zagląda w oczy biznesowi na Białorusi.
Jak przypomina Kazimierz Zdunkowski, prezes Polsko-Białoruskiej Izby Handlowo- Przemysłowej: biznes to nie granica. Tu obowiązują inne zasady gry, ale i w biznesie niewykluczone są zmiany.
Chodzi o specjalne strefy ekonomiczne, w których swoje firmy mają zagraniczni inwestorzy - również z Polski. Ich życie jest powoli wygaszane (poza jednym wyjątkiem, Wielkim Kamieniem, specjalną strefą koło Mińska, gdzie rozlokowali się głównie Chińczycy - tam firmy mają zagwarantowane zwolnienia podatkowe aż do 2065 r.).
Zdaniem prezesa niewykluczone, że inwestorzy zagraniczni będą musieli na Białorusi zacząć płacić podatki. Jak duże one będą? W dużej mierze zależy od tego, w jakiej kondycji będzie białoruska gospodarka i kasa państwa, a z tym najlepiej nie jest.
Duda zdecydował. Wprowadza stan wyjątkowy na granicy
Kamil Kłysiński, główny specjalista w Ośrodku Studiów Wschodnich, uważa, że robienie symbolu stabilizacji i bezpieczeństwa dla biznesu z Łukaszenki to ryzykowny pomysł.
- Nie ma łapówkarstwa na Białorusi, ale nie ma tam też niezawisłych sądów - przypomina ekspert.
Kłysiński uważa, że jeśli Łukaszenkę było stać na porwanie samolotu, bezwzględne tłumienie nieposłuszeństwa obywateli, czy zlecanie przemytu ludzi przez granicę, to równie dobrze może posunąć się np. do sprawdzania lojalności zagranicznych firm, a nawet ich nacjonalizacji.
- Wystarczy przyjrzeć się, w jakim stanie psychicznym jest obecnie Łukaszenka. Jest pełen agresji i strachu o swoją władzę - ocenia Kłysiński.
Dodaje, że Łukaszenka nigdy nie ufał biznesowi i że są dni, w których nazywa przedsiębiorców krwiopijcami i burżujami. Z drugiej strony umie też liczyć i rozumie, że są oni mu potrzebni. Nie wyrzuci ich więc na razie z kraju, ale przymuszony przez kolejne sankcje gospodarcze z Unii może obarczyć ich np. potężnymi daninami publiczno-prawnymi.