Przestrzeń medialna dla prawicowych serwisów internetowych gwałtownie się kurczy. Po faktycznym wycięciu aplikacji Parlel, technologiczni giganci usiekli serwis Gub. Oba z nich w ostatnich tygodniach polecali sobie polscy narodowcy. Teraz zostali z niczym – bo nawet uruchomiony kilka lat temu Polfejs przeszedł gruntowną zmianę.
– Nie znam przykładu platformy społecznościowej ideologicznie sterowanej, która odniosłaby sukces - wskazuje w rozmowie z money.pl Jakub Bierzyński, prezes domu mediowego OMD.
Polfejs był inicjatywą, która wystartowała w 2017 roku. Polscy prawicowcy byli zachwyceni – w końcu mieli swoje miejsce, niezależne od "liberalnego" Facebooka i Twittera. Ale Polfejs w starej (bo jest nowa) odsłonie nie przetrwał długo. Zniknął w ciągu roku.
Teraz Polfejs został reaktywowany, ale wiele wspólnego z poprzednim nie ma. – Tworzą go częściowo te same osoby, ale zdecydowanie nie jesteśmy jakimś "prawicowym" czy też "lewicowym" portalem. Z poprzednim były same problemy, mowa nienawiści, obrażanie, kontrowersyjne treści. Teraz jesteśmy po prostu medium społecznościowym, neutralnym, dla każdego. Nie ma teraz żadnych problemów z użytkownikami, wcześniej się zdarzały – mówi w rozmowie z money.pl Bartosz Bakuła z Polonia Web Services.
Nazwa jego firmy nie jest przypadkowa, bo Polfejs.net operuje z Irlandii. Wystartował w sierpniu 2020 roku. – Dziennie rejestruje się nawet po kilkaset osób, obecnie mamy 17 tysięcy użytkowników – mówi Bakuła. Domena poprzedniego Polfejsa (z końcówką .pl) prowadzi obecnie do serwisu Liker – również niewielkiego serwisu społecznościowego.
Zamieszki w USA. Twitter zawiesza 70 tys. kont
– Chcemy tylko, by ludzie rejestrujący się na Polfejs.net przestrzegali zasad, jakie na nim panują. Ludzie mają mieć tutaj przede wszystkim przestrzeń do dyskusji i działania – dodaje Bakuła.
Obecnie Polfejs nie ma reklam, utrzymuje się jedynie z wpłat od użytkowników. Bartosz Bakuła nie wyklucza wprowadzenia reklam, ale zastrzega, że z pewnością nie będzie ich wiele.
"Prawicowe" serwisy społecznościowe nie mają racji bytu
– Rynek aplikacji społecznościowych jest bardzo wysycony. Może go ożywić jedynie nowy, inny sposób komunikowania się z użytkownikami. Ostatnim tego typu przykładem jest Tik–Tok. To jest raczej kwestia poszukiwania nowej formuły niż dotarcia do specyficznych użytkowników – mówi w rozmowie z money.pl Jakub Bierzyński, prezes domu mediowego OMD.
Dodaje, że z punktu widzenia przeciętnego użytkownika mediów społecznościowych, polityka nie jest najważniejsza. – Tak mogą uważać prawicowcy, ale najważniejszy motyw korzystania z tych narzędzi to autokreacja i rozrywka. Polityka to jedynie ułamek wszystkich treści zamieszczanych w sieci. Wystarczy popatrzeć, na jakim poziomie w mediach społecznościowych są gwiazdy sportu czy Kim Kardashian. Ona przykrywa czapką Donalda Trumpa i wszystkich republikanów razem wziętych – mówi Bierzyński.
– Z punktu widzenia mediowca, marketingowca ludzie nie dzielą się na prawicowych i lewicowych. Przez 30 lat mojej kariery nigdy nie dostałem briefu z zastrzeżeniem, że to jest reklama dla prawicy, lewicy, wierzących czy ateistów. Każdy musi kupić bułkę, szampon czy benzynę. Chodzi tylko o to, jak dotrzeć do klienta – tłumaczy Bierzyński.
Postrzeganie świata przez pryzmat preferencji politycznych przyrównuje do projekcji, w której widzi się siebie samego. – Prawica patrząc na świat w zideologizowany sposób, zarzuca innym to, co zawsze sama chciała robić – czyli np. sterowanie budżetami reklamowymi klientów według politycznych kryteriów. Ale pecunia non olet (pieniądze nie śmierdzą). Sprzedawcy szamponu nie interesuje to, czy używa go prawicowiec czy lewicowiec – śmieje się Bierzyński.
Dodaje, że również media społecznościowe nie zajmują się cenzurowaniem poglądów politycznych. Przypomina, że Twitter stracił po zbanowaniu Donalda Trumpa kilkanaście procent giełdowej wartości, co przelicza się na 5 miliardów dolarów.
– Twitter nie zapłacił tej ceny po to, by prześladować biednego Donalda Trumpa i prawicowców. Po prostu kłamstwa, które wypisuje Trump, są dla platformy potwornym obciążeniem. To jest sygnał, że i ona rozsiewa nieprawdę na cały świat. To naprawdę nie jest dyskusja ideologiczna, oni uznali, że bardziej im się opłaca popularyzacja własnego serwisu jako wiarygodnego, walczącego z fakenewsami i traktującego wszystkich użytkowników jednakowo niezależnie od tego, czy jest to John Smith czy Donald Trump – mówi Bierzyński.