To był koniec stycznia ubiegłego roku. Ktoś z lokalnych struktur Platformy Obywatelskiej zadzwonił do pani Karoliny. Szukał przedsiębiorcy z Łomży, który zgodzi się spotkać z Donaldem Tuskiem w ramach jego objazdu po Polsce.
Lider PO odwiedzał wówczas właścicieli firm, rozmawiając głównie o inflacji, podwyżkach i zmianach, jakie wprowadza Polski Ład.
- Po pandemii ciężko było wyjść na prostą. Pomyślałam: a co mi szkodzi, chętnie opowiem, jak w Polsce wygląda prowadzenie działalności gospodarczej - wspomina właścicielka salonu.
"Skala nienawiści mnie przerosła"
Pani Karolina opowiedziała Tuskowi, który odwiedził jej salon fryzjerki, o tym, jak było jej ciężko, kiedy na dwa miesiące, z powodu lockdownu, musiała zamknąć biznes. Pieniądze, które otrzymała w ramach tzw. postojowego, nawet w jednej trzeciej nie pokryły strat.
Lider Platofrmy wyjechał z Łomży, a na panią Karolinę wylała się fala hejtu. I to dosłownie w kilka minut po tym, jak Donald Tusk opuścił jej salon.
- To było jak uderzenie obuchem w głowę - wspomina. - Na telefon salonu, który służy do rezerwowania wizyt, zaczęli wydzwaniać jacyś ludzie i nagrywać wiadomości. Wyzywali mnie od najgorszych. Skala tej nienawiści mnie przerosła - przyznaje.
Hejterzy szybko też znaleźli panią Karolinę także w mediach społecznościowych. Ruszyła lawina komentarzy pod każdym jej prywatnym postem.
Zaczęły się groźby: urwiemy ci łeb, zabijemy cię w ciemnym kącie. Koszmarne teksty, od których cierpnie skóra - opowiada.
Nienawiść skupiła się wokół tego, że przedsiębiorczyni wzięła pieniądze od państwa, a mimo to śmiała publicznie poskarżyć się na swój los.
- Pisali, że "kasę przytuliła i wyjechała na Majorkę" - mówi pani Karolina. - Ktoś pokazał w mediach społecznościowych nawet moje auto, które mam w leasingu. Napisał, że "jeżdżę furą za 200 tys. i płaczę" - opowiada.
Ktoś inny policzył, że otrzymała 16 tys. zł dofinansowania kosztów kształcenia młodocianych pracowników. Choć pieniądze faktycznie jej się należały w tamtym czasie - jak mówi - nie dostała ich.
Zobaczyła w sądzie hejterów. "To był szok"
Fala hejtu narastała. Wtedy kobieta zrozumiała, że musi zacząć działać. Udało jej się zidentyfikować osoby, które nie ustawały w wysyłaniu najbardziej nienawistnych komentarzy. Z siedmioma z nich spotkała się w sądzie.
- I to był największy szok. Człowiek sobie myśli, że takie rzeczy piszą ludzie z kryminalną przeszłością, albo ktoś bardzo młody, niedojrzały, kto może nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji takich działań. A tymczasem zobaczyłam na przeciwko siebie normalnych ludzi, rodziców dzieci, matki. Nie mogłam uwierzyć, że to oni stoją za tymi ohydnymi słowami - mówi pani Karolina.
Wszystkie sprawy wygrała. Ale spokoju wciąż nie daje jej jeszcze jedna mieszkanka Łomży, której finansowa kara do hejtowania nie zniechęciła.
- To już chyba jakaś obsesja, nie wiem - komentuje Gardocka. - Znalazłam jej zdjęcie na facebooku. Pozuje przed lustrem z małym dzieckiem, które trzyma się jej nogi. To strasznie smutne, że woli marnować czas na wygrażaniu mi i wyzywaniu zamiast spędzać czas z rodziną. Myślę, że nikt nie krzywdzi drugiego człowieka, jak sam ma szczęśliwe życie - dodaje.
"Trzeba stalowych jaj, by być kobietą i prowadzić biznes"
Nie żałuje pani tego, że wtedy, ponad rok temu, zgodziła się pani spotkać z Tuskiem? - pytam.
- Nie, dziś zrobiłabym to samo - odpowiada bez wahania. - Wystąpiłam jako przedsiębiorca, który nie ze swojej winy, znalazł się na krawędzi i miał prawo oczekiwać od państwa pomocy. To wszystko - mówi.
Przedsiębiorcy muszą wybierać komu nie zapłacić
Karolina Gardocka przyjęła zaproszenie Paltformy Obywatelskiej i zabrała głos podczas marszu 4 czerwca w Warszawie. Z jadącego na czele manifestacji autobusu opowiedziała o tym, co ją spotkało po tym, jak Tusk odwiedził w Łomży jej salon fryzjerski.
- Jestem tu, bo nie zgadzam się żyć w państwie, w którym jest przyzwolenie na nienawiść wobec tych, którzy mają odmienne poglądy polityczne. Nie zgadzam się żyć w państwie, w którym trzeba stalowych jaj, żeby być kobietą i prowadzić biznes - mówiła do tłumu. Jestem tu, bo mam dość państwa, w którym posłowie pozwalają sobie na pogardę wobec kobiet protestujących w obronie swoich praw. Byłam wśród nich i jestem wśród nich - mówiła przedsiębiorczyni.
Katarzyna Kalus, dziennikarka money.pl