Ulewne opady deszczu wywołały powodzie w Rumunii, Węgrzech, Czechach, Słowacji, Austrii i Polsce. W niektórych regionach mówi się, że zniszczenia są największe od kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat. Straty idą w miliardy euro. Mimo to nie zanosi się na to, aby kataklizm miał zauważalne konsekwencje gospodarcze poza dotkniętymi nim rejonami.
Powódź może wpływać na aktywność w gospodarkach kilkoma kanałami. Przede wszystkim, paraliżuje pracę wielu przedsiębiorstw: tych, które zostały bezpośrednio dotknięte przez żywioł, jak i tych, do których nie mogą dotrzeć pracownicy. Po drugie, wylewające rzeki blokują lub niszczą infrastrukturę transportową, co może powodować zaburzenia w łańcuchach dostaw. Ponadto zniszczeniu ulegają niektóre uprawy, co może powodować wzrost cen żywności i w rezultacie przyspieszenie inflacji.
Z drugiej strony, działania mające ograniczyć skalę powodzi, jak i późniejsze usuwanie ich skutków, to również rodzaj aktywności ekonomicznej. Na krótką metę powódź powoduje przesunięcia aktywności między sektorami, szczególnie w kierunku sektora budowlanego. Na dłuższą metę odbudowa po kataklizmie, finansowana częściowo za pomocą rozluźnionej polityki fiskalnej, może gospodarkę pobudzać. Wiele zależy jednak od tego, w jakim punkcie cyklu koniunkturalnego gospodarka aktualnie się znajduje. Jeśli usuwanie zniszczeń następuje w momencie, gdy wykorzystanie mocy wytwórczych jest wysokie, to impuls dla gospodarki będzie relatywnie słaby. Zasoby potrzebne do odbudowy zostaną po prostu przesunięte z innych obszarów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co podpowiada historia?
Oficjalne szacunki rządu wskazywały, że straty spowodowane powodzią z 1997 r. wynosiły około 12 mld zł, czyli ok. 2,3 proc. ówczesnego PKB Polski. W 2010 r. straty sięgnęły 12,5 mld zł (0,9 proc. PKB). Wpływ na wzrost PKB był jednak znacznie mniejszy, a na dłuższą metę niezauważalny. Straty to uszczuplenie majątku (w języku ekonomistów, zasobu), podczas gdy PKB mierzy bieżącą produkcję towarów i usług (czyli strumień).
Od 2010 r. poziom cen w Polsce wzrósł o ponad 60 proc. Za sprawą wielu inwestycji, w tym w infrastrukturę oraz system przeciwdziałania powodziom, wyższy jest też realny (czyli skorygowany o wzrost cen) majątek na zalanych obszarach. To oznacza, że gdyby zniszczenia spowodowane przez powódź były dzisiaj mniej więcej takie same jak 14 lat temu, to ich nominalny koszt byłby większy. Ale nawet gdyby wyniósł 20 mld zł, to odpowiadałoby to mniej więcej 0,6 proc. PKB.
Dokładne wyliczenia przedstawili ekonomiści z ING BSK. Według nich straty z 1997 r., w dzisiejszych złotych, opiewałyby na 83,6 mld zł (to właśnie równowartość 2,3 proc. dzisiejszego PKB Polski). Koszty powodzi z 2010 r. to z 31,6 mld zł. Tamte kataklizmy nawiedziły jednak zdecydowanie większy obszar kraju. Biorąc to pod uwagę, a także populację zalanych obszarów i liczbę działających w nich przedsiębiorstw, analitycy z ING wyliczyli, że obecne powodzie będą kosztowały 11 mld zł, czyli 0,3 proc. PKB. Szczegóły ich wyliczeń przedstawia poniższa grafika.
Ten optymizm wynika m.in. z tego, że fala kulminacyjna minęła Wrocław, nie wyrządzając w tym mieście dużych szkód.
W danych powódź zobaczymy tylko we wrześniu
Koszty powodzi z 1997 r. w Polsce po przeliczeniu na obecne ceny wyniosłyby około 0,9 proc. PKB, jednak ponieważ od tego czasu jakość infrastruktury w Polsce poprawiła się, koszty jej odbudowy w rzeczywistości mogą być większe. W przypadku Czech wstępne szacunki wskazują na około 1,2 proc. PKB – mówi money.pl Piotr Kalisz, główny ekonomista banku Citi Handlowy.
Szacunki dla Czech przywołane przez Kalisza są zgodne z tymi, które przedstawił tamtejszy minister finansów. Istnieją jednak również bardziej optymistyczne wyliczenia. Według Davida Havralanta, głównego ekonomisty banku ING w Czechach, straty sięgną 0,5 proc. PKB, w porównaniu do 0,4 proc. w 2013 r. i 2,7 proc. w 2002 r., gdy naszych południowych sąsiadów nawiedziła "powódź tysiąclecia".
A co ze wzrostem gospodarczym? – Aktywność gospodarcza w samym wrześniu może okazać się nieco niższa niż oczekiwaliśmy, ale nie spodziewamy się, aby powodzie istotnie zmieniały nasze prognozy wzrostu PKB w 2024 r. – napisali w opublikowanej w piątek analizie Nicholas Farr i Liam Peach, ekonomiści ds. Europy Środkowej w Capital Economics, odnosząc się do sytuacji w całym regionie.
- Podtrzymujemy naszą ocenę, że w tym roku wzrost gospodarczy wyniesie 3,1 proc., a w przyszłym roku przyspieszy do 3,9 proc. – napisał Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium, komentując czwartkowe dane o wynikach przemysłu w sierpniu, które okazały się sporym rozczarowaniem. To prognozy zbliżone do dominujących wśród ekonomistów.
- Potencjalnym czynnikiem ryzyka dla wyników produkcji przemysłowej we wrześniu są skutki powodzi na południu Polski. Dotychczasowe informacje sugerują jednak, że powódź nie spowodowała silnych zniszczeń w głównych ośrodków przemysłowych regionu (Wrocław, Wałbrzych, Legnica, Polkowice) i jeśli kolejne dni nie przyniosą eskalacji zniszczeń, to wpływ na wyniki przemysłu może nie być znaczny" – podkreślił Maliszewski.
Zaburzenia gospodarcze w niewielkiej części kraju
- Powódź na południowym zachodzie Polski naszym zdaniem nie wpłynie znacząco na aktywność gospodarczą na poziomie całego kraju i nie skłania nas do rewizji prognoz wzrostu gospodarczego w tym i przyszłym roku – mówi money.pl Marcin Kujawski, ekonomista z BNP Paribas Bank Polska.
Mimo że w niektórych miejscach doszło do całkowitego zatrzymania "normalnego" życia, to obszar objęty stanem klęski żywiołowej jest ograniczony i obejmuje 23 powiaty z 380 ogółem tj. w uproszczeniu około 6 proc. powierzchni państwa – dodaje Kujawski.
Maliszewski zauważył, że "potężna skala zniszczeń w infrastrukturze oraz mieniu prywatnym może być impulsem do wzrostu wydatków konsumpcyjnych i inwestycyjnych, kiedy będą odbudowywane zniszczenia". - Porządkowanie i naprawa zniszczeń z perspektywy PKB będą paradoksalnie czynnikiem korzystnym i będą zwiększać jego poziom. Konieczność poniesienia nakładów na remonty mieszkań czy naprawę wałów przeciwpowodziowych podbijać będzie statystyki dotyczące inwestycji w nadchodzących kwartałach – przyznaje Marcin Kujawski.
W 1997 r. aktywność w polskiej gospodarce zwiększyła się (realnie, czyli w cenach stałych) o 6,2 proc. rok do roku, a w samym IV kwartale – w okresie usuwania skutków po "powodzi tysiąclecia", która wystąpiła w III kwartale - o ponad 10 proc. rok do roku. Ten rekord został pobity dopiero w 2021 r., gdy nastąpiło odbicie aktywności po pandemii Covid-19. W 2010 r. wzrost PKB był znacznie wolniejszy, wyniósł 2,9 proc., ale w okresie po powodzi przyspieszył – nawet do 4,4 proc. w IV kwartale. To oczywiście nie oznacza, że przyspieszenie miało związek z powodzią, ani że bez tej katastrofy wzrost nie byłby nawet szybszy. Jasne jest jednak, że klęski żywiołowe – nawet tak potężne jak ta z 1997 r. – nie przekreślają scenariusza ożywienia w gospodarce.
- Wpływ na wzrost PKB powinien być pozytywny, ale przeszłe doświadczenia sugerują, że odbudowa jest rozłożona na lata. Dlatego zakładamy, że usuwanie skutków tegorocznej powodzi doda do wzrostu PKB w 2024 r. 0,2 proc. PKB, a w 2025 r. 0,1 proc. - mówi Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego.
Skąd rząd weźmie pieniądze na odbudowę?
Dla makroekonomicznych konsekwencji obecnej powodzi pewne znaczenie może mieć to, w jaki sposób będzie finansowane usuwanie jej skutków i późniejsze inwestycje. Początkowo, ze względu na wysoki deficyt sektora finansów publicznych w tym roku, część komentatorów wskazywała, że rząd będzie musiał zmniejszyć inne wydatki, aby wygospodarować środki na odbudowę. Z zapowiedzi rządu wynika jednak, że tak się nie stanie. Deficyt zostanie zwiększony, a dodatkowo około 5 mld euro trafi do Polski z unijnego Funduszu Spójności.
To co prawda nie będą pieniądze nowe, tylko już przyznane Polsce. Pojawiła się jednak możliwość zmiany ich przeznaczenia. Premier Donald Tusk tłumaczył w czwartek, że z dużym prawdopodobieństwem Polska nie zdążyłaby tych funduszy wykorzystać. A to oznaczałoby, że są to de facto środki nowe.
- To, w jakim stopniu środki publiczne przeznaczone na odbudowę będą wynikiem przesunięć w ramach istniejących planów finansowych, a w jakim będą finansowane z nowych źródeł, pozostaje kwestią otwartą. Przykładowo proponowane jest umożliwienie finansowania odbudowy ze środków unijnych przyznanych Polsce w ramach wieloletniej perspektywy finansowej i Krajowego Planu Odbudowy. W takim przypadku nakłady ponoszone na ternach popowodziowych skutkowałyby mniejszymi środkami przeznaczanymi na inne projekty, co niwelowałoby wpływ na dane o PKB – tłumaczy Marcin Kujawski.
- Dotychczasowa realizacja budżetu wskazywała na duże ryzyko jego rewizji. Powodzie mogą być dodatkowym argumentem za takim krokiem – dotychczas spodziewaliśmy się zwiększenia tegorocznego limitu deficytu o około 30 mld zł. Środki z UE na pewno pomogą, ale trudno powiedzieć jak i kiedy będą mogły być wykorzystane – podkreśla z kolei Piotr Kalisz. W takim kontekście nawet wzrost wydatków publicznych o kolejnych 10 mld zł powyżej dotychczasowego planu nie byłby dla Polski istotnym impulsem rozwojowym.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl