Na jakim etapie pandemii jesteśmy?
Znajdujemy się w fazie plateau epidemii, co oznacza, że sytuacja ustabilizowała się na określonym poziomie.
Rekord zakażeń dziennych padł w sobotę. To 658 nowych przypadków.
To poważny sygnał, że wirus istnieje i nie odpuszcza. Nadal jednak poruszamy się w widełkach od 200 do 650 zakażeń dziennie i nie obserwujemy ich gwałtownego wzrostu. Kraj jest otwarty, ludzie przemieszczają się, jeżdżą na wakacje, dlatego można było spodziewać się jeszcze większej liczby zakażeń.
Byłem w gronie ekspertów, którzy twierdzili, że w wakacje koronawirus odpuści, da nam kilka miesięcy ulgi. Już teraz widać, że te prognozy się nie sprawdziły.
Potrzebujemy kolejnego lockdownu?
Mimo tego, że obostrzenia to skuteczne narzędzie walki z epidemią, jestem przeciwnikiem ponownego zamrożenia gospodarki. Polski na kolejny lockdown nie stać.
Jestem zwolennikiem modelu szwedzkiego, czyli budowania świadomości, namawiania obywateli do mądrych i rozsądnych zachowań. Musimy wypracować nowe modele funkcjonowania.
Również jeżeli chodzi o powrót do szkół? Jaka byłaby pana rekomendacja: wracać czy zostać przy nauce zdalnej?
To bardzo dobre pytanie. Myślę, że polityka władz powinna iść w stronę rozwiązań regionalnych, a nawet lokalnych. Nie warto przykładać jednej miary do terytorium całego kraju. Jedno ogólnokrajowe rozwiązanie to zły pomysł.
W miejscach wolnych od COVID-19 nie ma powodu, aby szkół nie otwierać. Tam, gdzie przybywa zakażeń koronawirusem, gdzie pojawiają się nowe ogniska epidemii, czyli na przykład w części Małopolski, Śląska czy Mazowsza, proponowałbym zastosować model hybrydowy.
To jeden z modeli, który stosują Stany Zjednoczone. Amerykanie zaobserwowali, że sytuacja epidemiologiczna jest różna w różnych miejscach i ważna jest umiejętność dostosowania do niej na bieżąco odpowiednich obostrzeń.
Uczniowie mieliby wrócić zatem do szkół na nowych zasadach. Jak wyglądałaby wtedy organizacja nauki w szkole?
Uczniowie musieliby zostać podzieleni na mniejsze grupy, które nie mieszają się między sobą.
A co z przerwami między lekcjami?
Młodzież nie powinna się spotykać na korytarzach szkolnych, dlatego zrezygnowałbym ze zwykłych przerw. Postawiłbym na pracę z pedagogami, być może uczniowie powinni cały dzień być w jednej klasie, chociaż byłoby to piekielnie uciążliwe. Być może musimy pomyśleć o kontrolowanych spacerach. Ważne jest rozsądne podejście i znalezienie alternatywnych rozwiązań. Część kadry powinna na pewno nosić maseczki ochronne.
Warto zwrócić uwagę na to, aby dzieci ze szkoły nie przyniosły koronawirusa do domu, nie zaraziły, na przykład dziadków.
Czyli szkół nie zamykać?
Nie jestem zwolennikiem generalnego zamknięcia szkół i pozbawienia dzieci szans na rozwój, nie tylko naukowy, ale też psycho-społeczny. Pamiętajmy, że w Polsce jest wiele domów, w których dzieci wychowują się w trudnych sytuacjach rodzinnych. Szkoła to dla nich często jedyne miejsce, gdzie mogą przebywać w normalnym i przyjaznym otoczeniu.
Jeżeli jednak otworzymy szkoły, nie możemy powiedzieć, że otworzymy je raz na zawsze.
Wielu nauczycieli, szczególnie tych, którzy znajdują się w grupie zwiększonego ryzyka, obawia się zakażenia koronawirusem podczas pracy.
Jeżeli wśród nauczycieli są osoby, które znajdują się w grupach szczególnego ryzyka bądź mieszkają wspólnie z seniorami, trzeba wziąć to pod uwagę. Ale nie możemy wpaść w paranoję. Jest przecież mnóstwo lekarzy, fizjoterapeutów, pielęgniarzy, ratowników medycznych, którzy mimo styczności z koronawirusem, uniknęli zakażenia dzięki racjonalnej postawie i dostosowywaniu się do rygorów sanitarnych.
Pojawiają się głosy, że to dyrektorzy mają decydować o tym, czy dzieci pójdą do szkoły, czy nie. To dobry pomysł?
To ciekawe pytanie. Myślę, że dyrektor szkoły, który byłby pozbawiony zaplecza eksperckiego i miałby zadecydować o otwarciu lub zamknięciu placówki, mógłby podjąć wiele niewłaściwych decyzji. Obawiam się, że dyrektorzy nie mają kompetencji, aby decydować o otwieraniu czy zamykaniu szkół w trakcie pandemii koronawirusa i nie powinno się ich obarczać tak dużą odpowiedzialnością.
Przydałyby się zatem odgórnie narzucone przepisy?
Powinniśmy dać dyrektorom wsparcie, utworzyć lokalne zespoły, w skład których wchodziliby pracownicy sanepidów, eksperci i samorządowcy. Wspólnie z dyrektorami mogliby wtedy podejmować tak trudne decyzje.
Kiedy dowiemy się co dalej z powrotem do szkół?
Nie wcześniej niż na dwa tygodnie przed początkiem roku szkolnego. Epidemia jest dynamiczna i nie jesteśmy w stanie przewidzieć w dłuższej perspektywie, jak się potoczy. W wielu krajach, takich jak Włochy czy Hiszpania, obserwowaliśmy nagłą falę koronawirusa.
W Polsce szybko podjęliśmy decyzje o zamrożeniu gospodarki i wdrożeniu restrykcji, dlatego nie powtórzyliśmy włoskiego scenariusza. Doświadczenia wskazują jednak na to, że aktywność koronawirusa może zwiększyć się jesienią.
Im więcej wprowadzimy obostrzeń, tym mniejsza będzie szansa na transmisję koronawiursa. Ale musimy też normalnie żyć. Moglibyśmy zamknąć kraj i szkoły na kolejne dwa lata i w ten sposób zwalczyć wszystkie ogniska epidemii. Jednak czy na pewno zbudowałoby to przyszłość społeczeństwa i naszego kraju? Musimy szukać rozwiązań elastycznych, nie myśleć w sposób czarno–biały. Działać optymalnie, a nie radykalnie.
Dr hab. n. med. Mariusz Gujski - specjalista zdrowia publicznego, pracownik na Wydziale Nauk o Zdrowiu Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.