Za polskim rynkiem pracy trudny rok. A co przyniesie kolejny? Czy pensje będą rosły? Kiedy mamy szansę dogonić pod tym względem Europę? Czy praca zdalna stanie się normą? M.in. o to Katarzyna Bartman z money.pl zapytała Kazimierza Sedlaka, dyrektora w firmie HR Sedlak & Sedlak.
Katarzyna Bartman: Jakie prezenty w te święta pracownicy znaleźli pod służbowymi choinkami?
Dr Kazimierz Sedlak: Pracodawcy w tym roku ewidentnie oszczędzają. Ich zasoby gotówkowe topnieją. Znaczna część firm zawiesiła w tym roku nagrody i premie. Aż 48 proc. firm zawiesiło lub znacznie ograniczyło wszelkie benefity.
Wiele instytucji sportowych czy szkoleniowych wstrzymało działalność, bo pracownicy i tak nie mogliby z tych karnetów służbowych korzystać.
To przykre, jeśli pracodawcy nawet w tak ważnym dla Polaków okresie oszczędzają...
Świąteczne prezenty to ważny emocjonalny moment dla wielu firm i na pewno coś przygotowały dla swoich pracowników. W mojej firmie pracownicy ucierpieli finansowo przez kryzys, więc dostali na Boże Narodzenie trochę większe wynagrodzenia. Chciałem im przynajmniej częściowo umilić końcówkę roku.
Czy odbieranie pracownikom benefitów, nagród i premii, a także obniżanie wynagrodzeń będzie powszechną praktyką w 2021 r.? Wracamy definitywnie do rynku pracodawcy?
Przyznam, że nie lubię takich określeń. Rynek pracy jest jeden i należy zarówno do pracodawców, jak i pracowników. Nie jest dobrze, gdy któraś ze stron kontraktu zawodowego uważa, że druga strona ma przewagę. Ja jestem zwolennikiem partnerstwa i do tego wszystkich namawiam.
Co do zwalniania pracowników i obniżania pensji to pamiętajmy, że pracodawcy, podejmując decyzje, kierują się przede wszystkim interesem ekonomicznym, a nie własnym "widzimisię".
Przecież dla nich pracownik jest źródłem zysku. Kiedy przynosi dochód, nie ma powodu, by go zwalniać czy obniżać mu wynagrodzenie.
Jak są problemy, to naturalnym jest szukanie oszczędności w każdym obszarze funkcjonowania firmy.
Pracodawcy obniżają wynagrodzenie dopiero wówczas, gdy stoją pod ścianą i nie mają innego wyjścia. Tak jak obecnie hotelarze czy restauratorzy. Oni nie mają z czego ludziom płacić wynagrodzeń.
Jeśli jest tak źle, dlaczego płace w Polsce, zamiast spadać – cały czas rosną? Na przyszły rok Komisja Europejska zapowiada, że wynagrodzenia w Polsce będą rosły najbardziej w całej Europie, bo blisko o 5 proc., podczas gdy średnia unijna ma wynieść niecałe 2 proc. Z czego wynikają te szacunki?
Faktycznie, zarówno nasze badania, jak i badania GUS-u pokazują, że wynagrodzenia w tym roku wzrosły średnio pomiędzy 4 a 5 proc. Kryzys nie oznacza automatycznego spadku wynagrodzeń. W żadnym z ostatnich kryzysów, które nawiedziły świat, wynagrodzenia nie spadały znacząco, ale zawsze przestawały rosnąć.
W Polsce dynamika wzrostu wynagrodzeń jest wciąż większa niż na Zachodzie, ale w miarę doganiania UE będzie coraz wolniejsza. W tym roku warto również zwrócić uwagę na stosunkowo wysoką inflację, która sprawi, że dynamika wzrostu płac realnych będzie bardzo niska w porównaniu do lat ubiegłych.
Pracodawcy, podkreślam to kolejny raz, rzadko w czasie kryzysu obniżają wynagrodzenia, częściej zmniejszają wymiar czasu pracy i rezygnują z premii, dodatków czy benefitów. Bardzo wiele osób w Polsce z pełnego etatu przeszła na ¾ etatu i zarabia adekwatnie mniej. To częsta praktyka stosowana obecnie w firmach.
Wracając do Polski i reszty Europy, podam pani przykład: przeciętna płaca w Niemczech to około 4 tys. euro. Jeśli przyjmiemy, że w przyszłym roku płace wzrosną za Odrą średnio o 2 proc., to oznacza to podwyżkę o 80 euro, czyli ok. 350 zł. W Polsce przeciętne wynagrodzenie to ponad 5 tys. zł. Wzrost płac o 5 proc. oznacza podwyżkę o 250 zł. Nominalnie podwyżki w Polsce będą więc i tak mniejsze, niż w wielu krajach Zachodniej Europy, mimo że tam płace rosną statystycznie wolniej niż u nas.
No, ale kiedyś ten Zachód w końcu dogonimy. Według wyliczeń Grant Thornton do średniej unijnej brakuje nam już "tylko" 18 lat.
Szczerze, to wątpię, by za 18 lat Polska dogoniła Zachodnią Europę.
Kiedy wstępowaliśmy w 2005 r. do Unii Europejskiej, zrobiliśmy wyliczenia, z których wynikało, że osiągniemy zachodni poziom życia za 30-40 lat. Od tamtego czasu ten dystans nie uległa znaczącym zmianom.
Z roku na rok powodzi się nam coraz lepiej i na pewno zbliżamy się do Europy pod względem jakości i poziomu życia. Warto jednak uwzględnić to, że Europa nie stoi w miejscu i również się rozwija. Tak jak wspomniałem wcześniej, mimo że dynamika wzrostu płac w UE jest mniejsza, to jednak wartości nominalne tych wzrostów nadal są większe niż w Polsce.
Jako ciekawostkę dodam, że po raz pierwszy o idei doganiania krajów zachodnich przeczytałem w książce ekonomicznej z początku lat 20. Minęło prawie 100 lat i nadal jesteśmy w tyle, mimo że zrobiliśmy już kilka małych kroczków do przodu.
A jak pan wytłumaczy, że Polska będzie miała w przyszłym roku jeden z najniższych wskaźników bezrobocia w Europie? W Hiszpanii i Grecji bez pracy będzie aż 17 proc. społeczeństwa, w całej Unii – ok. 7 proc., a u nas "tylko" 5 proc.?
Będę się cieszył, bo to akurat jest powód do zadowolenia dla nas wszystkich.
Muszę również się przyznać, że co do bezrobocia w Polsce – to się myliłem. W marcu szacowałem, że pod koniec tego roku będziemy blisko dwucyfrowego wskaźnika, podczas gdy jest to 5-6 proc. To dla mnie spore zaskoczenie.
Faktycznie w Polsce nie przybywa dużo bezrobotnych, ale za to jest rekordowo dużo tzw. biernych zawodowo [więcej o tym zjawisku pisaliśmy TU - red.]. Ponadto mamy wiele osób, które są aktualnie m.in. na przestojach. Nie są zwolnieni, ale też nie pracują. To efekt działania tarcz antykryzysowych.
Niektórzy analitycy uważają, że kiedy skończy się embargo na zwalnianie i te wszystkie firmy, które wzięły pomoc z PFR-u, będą mogły już zwalniać pracowników bez ryzyka, że państwo każe im oddać środki, bez wahania to zrobią. Wtedy bezrobocie będzie dwucyfrowe.
Drugi scenariusz jest taki, że pracodawcy będą musieli w tej "zamrażalce" przechować pracowników co najmniej do czerwca 2021 roku, a do tego czasu gospodarka może ruszyć i wcale nie trzeba będzie tych ludzi zwalniać.
Który scenariusz jest według pana bardziej prawdopodobny?
Jestem sceptyczny co do tego, że w już połowie przyszłego roku gospodarka ruszy z kopyta.
Na pewno jesteśmy w lepszej sytuacji od krajów zachodnich, ale tak jest również dzięki tym krajom.
Pomijając dotacje z UE, nasza gospodarka rozwija się dzięki inwestycjom zagranicznym. To, co jest wciąż naszym atutem jako kraju, to niskie koszty pracy oraz korzystne położenie geopolityczne i na pewno bardziej stabilna sytuacja polityczna niż na Białorusi czy na Ukrainie.
Kraje Zachodu pomimo kryzysu wciąż wolą kupować od nas pracę, niż ją zlecać na swoich rynkach i płacić więcej. Ale jeśli nadal będzie popyt na naszą pracę, jej cena w końcu wzrośnie. A my, poza niskimi kosztami, nie mamy czym za bardzo z Zachodem konkurować. Brakuje nam know-how, nowych technologii i efektywności, którą ma Zachód.
Poza tym Polska doszła do granicy, jeśli chodzi o transfery socjalne. Z punktu widzenia gospodarki programy takie jak 500 plus nie przyniosły oczekiwanych wzrostów dzietności, za to spowodowały olbrzymie koszty dla budżetu i odpływ młodych kobiet z rynku pracy. Popełniliśmy mnóstwo błędów i nie rozumiem, dlaczego władze nie chcą z nich wyciągać wniosków.
To może dobrze, że rząd interweniuje i stymuluje wielkie projekty, takie jak Centralny Port Komunikacyjny czy przekop Mierzei Wiślanej, które mają zapewnić w przyszłości wiele miejsc pracy?
Dla mnie taki interwencjonizm oznacza powrót PRL-u. Już to przerabialiśmy. Z tego, co pamiętam, obliczenia ekonomistów wskazują, że są małe szanse, aby pieniądze wydane na Mierzeję Wiślaną kiedykolwiek się zwróciły.
Dużo lepiej i efektywniej byłoby inwestować w nowoczesne technologie niż brać się za projekty, których koszty są ogromne, a efekty wątpliwe. Przykładem niech będą zmarnowane pieniądze na elektrownię w Ostrołęce.
A co by pan doradził rządowi w kwestii prawa pracy? BCC proponuje wicepremierowi Jarosławowi Gowinowi, by dotychczasowy kodeks pracy zastąpić całkowicie nowym kodeksem zatrudnienia. Miałby on regulować tylko w minimalnym zakresie obowiązki pracowników i pracodawców.
Jestem przedsiębiorcą i rozumiem pracodawców z BCC. Rynek pracy w Polsce podlega obecnie dynamicznym przeobrażeniem. Kryzys wywołany pandemią przyspieszył m.in. powszechne zastosowanie pracy zdalnej. Tymczasem Kodeks pracy zawiera wiele nieaktualnych rozwiązań, a wielu aspektów współczesnego rynku pracy w ogóle nie uwzględnia. Warto zachęcać władze, aby wraz ze zmianami zachodzącymi na rynku pracy zmieniać Kodeks, bo powinien on opisywać aktualną rzeczywistość, a nie odnosić się do czasów dawno minionych.
Zostańmy na chwilę przy tej pracy zdalnej. Profesor Joanna Tyrowicz, ekonomistka z UW, opisywała niedawno na łamach prasy historię pracowników pewnej firmy, którym szef obniżył wynagrodzenia, bo jak stwierdził, pracując zdalnie nie byli już tak efektywni jak wcześniej, gdy przychodzili do biura. Czy propozycje BCC nie idą przypadkiem właśnie w kierunku usankcjonowania takich praktyk?
Opowiem pani inną historię. Otóż kolega mojego syna pracuje z domu dla jednego z dużych koncernów. Chłopak kładzie na klawiszu spacji komputera przycisk tak, by programy monitorujące aktywność pracowników nie odkryły, że nie ma go przy biurku.
Zakładam, że jest to odosobniony przypadek, który pewnie zostanie kiedyś wyłapany. Jednak jest to również realny przykład problemów, które rodzi praca zdalna i kiedyś problemy te trzeba będzie rozwiązać.
Pracodawcy muszą mieć narzędzia, by kontrolować i monitorować zleconą do domu pracę. W tym zakresie czeka nas tu wiele wyzwań i to zarówno ze strony pracodawcy, jak i pracownika. Istotą pracy zdalnej nie jest samo pracowanie, ale zdalne zarabianie i o tym staram się zawsze przypominać obydwu stronom kontraktu zawodowego.