Były wicepremier Mariusz Błaszczak wystąpił w poniedziałek na konferencji prasowej przed siedzibą Poczty Polskiej w Warszawie. Mówiąc o zwolnieniach w Poczcie Polskiej, przypomniał o zapowiedzi premiera Donalda Tuska dotyczącej deregulacji. Błaszczak podkreślił, że ma je przeprowadzać "nie minister, tylko przedsiębiorca".
Chodziło mu o Rafała Brzoskę, który jest prezesem Inpostu. Jak podkreślił poseł PiS, Brzoska "jest właścicielem firmy konkurencyjnej wobec Poczty Polskiej".
- A więc stawiam pytanie, czy to nie chodzi o to, żeby Poczta Polska przestała istnieć? Czy to nie chodzi o to, żeby tak, jak w latach dziewięćdziesiątych redukowano, zamykano polskie przedsiębiorstwa? Przecież schemat był identyczny. Najpierw mówiono, że przedsiębiorstwo nie daje sobie rady na rynku, potem przeprowadzano restrukturyzację, czyli zwalniano pracowników, a potem firma przestawała istnieć, a miejsce na rynku zajmowały inne firmy zagraniczne - powiedział.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Błaszczak zadeklarował, że o plany wobec Poczty Polskiej będzie pytał premiera i ministra aktywów państwowych. Obecny na konferencji poseł PiS Janusz Kowalski przypomniał, że w ubiegłym roku członkowie jego klubu złożyli projekt "ustawy, która ratowałaby Pocztę Polską, która stanowiłaby o tym, że Poczta Polska będzie państwową częścią systemu e-doręczeń". Dodał, że "zwijanie Poczty to zwijanie systemu bezpieczeństwa".
- Stoimy dzisiaj tutaj w tym bardzo ważnym dniu, kiedy związkowcy będą rozmawiać z zarządem Poczty Polskiej, żeby ich wesprzeć, żeby bronić miejsc pracy - powiedział Kowalski.
Politykom PiS towarzyszyli podczas konferencji przedstawiciele związków zawodowych Poczty. Sytuację w firmie przedstawił przewodniczący Komisji Międzyzakładowej Solidarności Pracowników Poczty Polskiej Bogumił Nowicki.
- Mamy ze strony pracodawcy otwarte trzy fronty. Mamy trwający spór zbiorowy - niezakończony - o podwyżkę wynagrodzenia. Od dwóch lat nie było takiej podwyżki w Poczcie Polskiej. Mamy wypowiedziany przez pracodawcę układ zbiorowy, termin wypowiedzenia tego układu kończy się 28 lutego. Będziemy w stanie bezukładowym, bo te negocjacje ewidentnie są pozorowane ze strony pracodawcy. A w końcu mamy projekt dobrowolnych odejść, który jest takim eufemizmem, ponieważ tak naprawdę są to odejścia typowane, a nie dobrowolne - powiedział Nowicki.
Jak dodał, "pracodawca chce się pozbyć 9 tys. pracowników i faktycznie dość hojnie płaci". Nowicki wskazał, że "koszt tej operacji to jest grubo ponad pół miliarda złotych, więc na podwyżkę wynagrodzenia dla pracowników nie ma, na likwidację biegu pracy i gaszenie firmy pieniądze są".
Burza o ofertę Poczty Polskiej. Spółka odpowiada
Poczta chce zwolnić ponad 9 tys. pracowników
7 stycznia zarząd Poczty Polskiej podjął uchwałę w sprawie zamiaru przeprowadzenia Programu Dobrowolnych Odejść. Poinformował o tym związki zawodowe i rozpoczął proces konsultacji ze stroną społeczną. W ramach programu Poczta zamierza zwolnić ok. 9,3 tys. osób.
Od ubiegłej środy związkowcy "Solidarności" pozostają w siedzibie spółki i zapowiedzieli, że będą "działać w trybie ciągłym, aby wymusić na zarządzie rzeczywiste negocjacje i poszanowanie ich praw". Przedstawiciele Poczty Polskiej poinformowali, że zapowiedzi "czynnego protestu" ze strony części związkowców są próbą wywierania nacisku na zarząd.
Z czwartkowej informacji Poczty wynika, że do 13 lutego odbyło się osiem spotkań, a ostatnie - 12 lutego, kiedy to "Solidarność" Pracowników Poczty Polskiej ogłosiła, że związkowcy pozostają "w miejscu prowadzenia rozmów", czyli w jednej z sal konferencyjnych w siedzibie Poczty. Kolejne rozmowy zarządu z przedstawicielami związków zawodowych zaplanowano na poniedziałek 17 lutego.
Dlaczego Poczta Polska zwalnia?
- Trzeba zwalniać, by ratować Pocztę Polską. Szczerze uważam, że pretensje są błędnie adresowane - powinny być nie do mnie, że coś robię, tylko do tych, którzy nic nie robili. A musieli wiedzieć, że w którymś momencie to wszystko się rozwali - mówił Wirtualnej Polsce Sebastian Mikosz, prezes Poczty Polskiej, na początku lutego.
Podkreślił, że zwolnienia grupowe to bardzo trudna decyzja dla każdego zarządu. - Przecież nie mam z tego jakiejkolwiek satysfakcji. Robię to, bo wiem, że muszę. I że dzięki temu uda się uratować kilkadziesiąt tysięcy miejsc pracy - mówił
- Wygodnie było stworzyć taki mój image: Mikosz przyszedł, pozwalnia wszystkich, pozabija związki. Tylko może warto byłoby zadać sobie pytanie, dlaczego w ogóle Mikosz musi zwalniać. Przez ostatnie 20 lat - a przez ostatnie osiem w szczególności - nie podejmowano decyzji, które wydawały się oczywiste. Mówię o inwestycjach w systemy IT, budowaniu redystrybucji produktów finansowych czy wykorzystaniu nieruchomości jako źródła przychodu - tłumaczył.
Cały wywiad można przeczytać TUTAJ.