Krzysztof Majdan, money.pl: W skali makro egzamin z gościnności zdaliśmy. Pytanie, czy ten egzamin zdają procedury?
Anna Karaszewska, prezeska Jobs First: Zależy od perspektywy. Procedury były dobrze przygotowane przez rząd, ustawa o pomocy obywatelom Ukrainy była bardzo potrzebna. Rząd więc w sensie prawnym otworzył rynek pracy, to stało się szybko, dobre posunięcie. Ale to nie wystarczy, żeby zapewnić tym osobom jakąś perspektywę bezpiecznego życia, godnego, a to można zrobić przez włączenie ich do rynku pracy, brakuje nam podejścia strategicznego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Spodziewałem się jakiegoś "ale". Skoro temat mamy w sensie prawnym ustawiony, to co nie działa?
Przede wszystkim musimy sobie uświadomić, kim są obywatele Ukrainy, którzy przyjechali do Polski po 24 lutego. W większości nie znają języka polskiego, nigdy u nas nie byli. Odczuwają za to ogromny stres, zostawili w Ukrainie swoich bliskich. Przyjeżdżają z bardzo skromnymi oszczędnościami, oceniają swoją sytuację finansową jako złą lub bardzo złą. Nie ma jednego miejsca czy instytucji, do której mogliby się zgłosić, która zadbałaby o te osoby kompleksowo i pozwoliła im w krótkim czasie odnaleźć się na rynku pracy, funkcjonować, a nie wegetować, tego zabrakło i nie ma w dalszym ciągu. Pomoc, jeśli jest, ma charakter bardziej materialny, jest rozproszona.
Patrzę na wasze dane. Większość to ekonomiści, nauczyciele, księgowi, adwokaci. Chodliwe profesje.
To dość wyjątkowa grupa. Patrząc na osoby, które przyjeżdżają tu od wybuchu wojny, to ludzie dobrze wykształceni, aktywni zawodowo do czasu inwazji, stosunkowo młodzi, bo średnia wieku to powyżej 30 lat, czyli są w sile wieku, w dobrym momencie, by kontynuować karierę. Co druga osoba w naszym programie aktywizacji wykonywała wcześniej inny zawód, mają wszechstronne doświadczenie. 1/4 z nich to ludzie po studiach technicznych, bardzo pożądanych, ponad 70 proc. to osoby z wyższym wykształceniem.
Z tej perspektywy wydawać by się mogło, że powinny być chętnie zatrudniane, ale tak nie jest. Oczywiście główna przeszkoda to nieznajomość języka polskiego, ale nie tylko. Bo zadajmy sobie pytanie, jak to się dzieje, że prawie rok od wybuchu wojny w dalszym ciągu problem stanowi za słaba znajomość polskiego? Wystarczą trzy miesiące w miarę intensywnej nauki, by mówić komunikatywnie. Nie trzeba dużego wkładu ze strony pracodawcy, by taka osoba stała się pełnowartościowym pracownikiem.
Okej, polski to bariera. Ale skoro one są wykształcone, to mówią po angielsku? Mało mamy ofert, gdy potrzebna jest znajomość tego języka?
Wiele z nich mówi, ale to też nie wystarcza, by taka osoba była postrzegana przez pracodawców jako atrakcyjny kandydat. Pracodawcy, zwłaszcza duzi, są bardzo mało elastyczni, jeśli chodzi o rekrutowanie nowych osób. Ludzie, którzy przyjechali z Ukrainy, są po prostu dodatkowym źródłem kandydatów, nie ma tu żadnej taryfy ulgowej, innego podejścia.
Jeśli kandydat nie spełnia w 100 proc. wymogu, nie jest rozpatrywana. Nie mówiąc już o tym, że procedury rekrutacyjne korporacji nie uwzględniają specyfiki sytuacji. To wieloetapowy proces, rozciągnięty na miesiące, a ci ludzie odczuwają presję ekonomiczną, muszą zacząć zarabiać jak najszybciej. Z naszych doświadczeń wynika, że korporacje, szczególnie międzynarodowe, rzadko zatrudniają uchodźców. Mimo tego, co komunikują w przestrzeni publicznej.
Czyli to mniejsze firmy z mniejszym zapleczem finansowym są bardziej elastyczne?
Zdecydowanie tak. W naszym programie 70 proc. wszystkich zatrudnień to sektor mikro, małych i średnich firm. Tutaj pracodawcy są bardziej otwarci, są w stanie zatrudnić osobę, która nie przystaje w pełni do danego stanowiska, ale widzą w niej potencjał, motywację. Tworzą przed nią jakąś wizję, perspektywę rozwoju, co przekłada się na możliwość zatrudnienia. Jednak są to rodzaje prac poniżej kwalifikacji, w tym sensie szkoda, że nie wykorzystujemy potencjału tych osób, bo to unikalna szansa dla gospodarki.
Pomówmy o liczbach. Ile osób dostało pracę? Ile w niej zostało?
Przekroczyliśmy cele zamawiającego, tj. Konfederacji Lewiatan, program finansowany jest za pośrednictwem Ministerstwa Funduszy i Polityki Regionalnej. Prawie 50 proc. wszystkich osób, które były w programie, podjęło te prace. Kolejnym celem było utrzymanie tej pracy przez następujące miesiące, tu wskaźnik wynosi 90 proc., co obala pewien mit, stereotyp, że ukraińscy pracownicy są niestabilni zawodowo. To pokazuje coś wprost przeciwnego. Te osoby podjęły prace poniżej swoich kwalifikacji za niewysokie wynagrodzenie i dalej je utrzymują. Zamawiający postawił ostry wymóg, wszystkie zatrudnienia z programu muszą być oparte o umowę o pracę, to udało się osiągnąć.
Pomówmy o wynagrodzeniach. Widzimy sytuację dookoła - tanio nie jest. O jakiego rzędu zarobkach tu mówimy?
85 proc. tych osób w programie podjęło prace w innych zawodach niż wyuczone, poniżej kwalifikacji. Najczęściej za niewielkie pieniądze. Średnie wynagrodzenie wśród uczestników to niewiele ponad płacę minimalną, czyli ok. 3,5 tys. zł brutto. Niecałe 30 proc. otrzymuje wynagrodzenie w widełkach między 4 a 5 tys. zł brutto, ale to wciąż niskie zarobki. Z pewnością trudno im się utrzymać, wynajęcie kawalerki w dużym mieście to koszt 2 tys. zł i więcej. Większość uchodźców ma pod opieką co najmniej jedno dziecko, ale rozpoczęli te prace, utrzymują je, bo widzą perspektywę. Kluczowe jest nie tylko doprowadzenie tych osób do podjęcia pracy, ale stworzyć im wizje przyszłości.
W danych tego jeszcze nie widać, ale realna jest perspektywa kolejnej fali. Jeśli wierzyć UE, która chciałaby inaczej alokować uchodźców, będzie mniejsza. Co możemy zrobić, by przygotować się lepiej?
Dane pokazują, że średnio 30 proc. migrantów zostaje w pierwszym kraju, do którego uciekła. Powinniśmy utrzymać otwarcie prawne rynku pracy, potrzebne są jednak systemowe programy aktywizacji zawodowej z prawdziwego zdarzenia. Takie, które obejmą kompleksowym wsparciem, pomogą w rozwiązaniu różnych problemów, doprowadzą do zatrudnienia. Z drugiej strony ważne, by za to byli odpowiedzialni wykonawcy, którym stawia się cele, jeśli jakieś środki publiczne mają być na to przeznaczone.
Same działania wspierające, pomoc w przygotowaniu CV czy do rozmowy kwalifikacyjnej, nie dają gwarancji na to, że ta osoba podejmie pracę. A nam powinno zależeć, by uchodźcy pracowali. Deloitte pokazał w badaniu, że gdyby co najmniej te 30 proc. uchodźców pracowało w Polsce, to PKB mógłby urosnąć nawet o 3 pkt procentowe. Potencjał ogromny, ale w ogóle nie ma takich rozwiązań, ani też myślenia, by poza wsparciem ad hoc, rzeczywiście stworzyć jakąś przyszłość dla tych ludzi, na czym i oni mogliby skorzystać, i my.
Krzysztof Majdan, money.pl
Jeśli chcesz być na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami ekonomicznymi i biznesowymi, skorzystaj z naszego Chatbota, klikając tutaj.