Rząd podkreśla, że w Polsce pracy nie brakuje. Kto chce, ten pracuje. Pod koniec lipca br. bezrobocie w kraju wynosiło zaledwie 4,9 proc. i było jednym z najniższych w Europie. A mimo to rejestry dłużników alimentacyjnych trzeszczą w szwach. Pieniędzy na dzieci brakuje, a nowy rok szkolny zacznie się już za chwilę.
Z najnowszych danych BIG InfoMonitora wynika, że w sierpniu br. było ponad 267 tys. osób, które zalegały z alimentami na dzieci. To oznacza wzrost o 13,5 tys. w stosunku do sierpnia 2021 r. Łączny dług tych osób sięgał blisko 12 mld zł. To z kolei o 1,5 mld zł więcej, niż w sierpniu ubiegłego roku. Obecnie średnia zaległość przypadająca na dłużnika alimentacyjnego wynosi już ponad 44 tys. zł.
Co warte podkreślenia, dane te dotyczą jedynie tych rodziców, za których płaci państwo – dłużników funduszu alimentacyjnego. Trafiają do niego najubożsi rodzice, w których dochód na jednego członka rodziny nie przekracza miesięcznie 900 zł. Reszta, czyli ok. 2/3 rodziców, których dzieciom również przysługują alimenty, ale państwo się do tego nie dokłada, nie jest nigdzie zarejestrowana.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gminy zgłaszają, bo już mogą
Prezes BIG InfoMonitora Sławomir Grzelczak informuje, że rejestry dłużników alimentacyjnych zapełniły się, bo zadbały o to gminy. Od grudnia 2021 r. samorządy, które wypłacają za niesolidnych rodziców alimenty z funduszu alimentacyjnego, mogą – dzięki zmianie przepisów – znowu zgłaszać ich do rejestrów dłużników, bez względu na czas, w jakim zadłużenie powstało.
I tak też robią. Od chwili nowelizacji prawa samorządy dopisały już do rejestrów ponad 301 tys. dłużników niepłacących na swoje dzieci. Najwięcej w lipcu tego roku, bo prawie 62,5 tys. osób – informuje Grzelczak.
I tu widać inflację. Tak zdrożała wyprawka szkolna
Wpis do rejestru dłużników nie jest jedynym sposobem, którym samorządy mogą uprzykrzyć życie osobom unikającym płacenia na swoje dzieci i przymusić ich do uregulowania należności.
Osoby takie mogą być również kierowane przymusowo do urzędów pracy, na prace interwencyjne, a także może im zostać – na mocy ustawy o pomocy osobom uprawnionym do alimentów – zatrzymane prawo jazdy.
Dla przedstawicieli niektórych zawodów ta ostatnia opcja jest wręcz atomowa.
Prawo jazdy i dyscyplinarka
Jak zauważa Monika Smulewicz, ekspertka kadr i płac, partner w Grant Thornton, jeśli zatrudniony pracownik jest zobowiązany do płacenia alimentów, a prawo jazdy jest dla niego niezbędnym uprawnieniem do wykonywania pracy, musi mieć się na baczności.
Gdy decyzja o uznaniu dłużnika za uchylającego się od zobowiązań alimentacyjnych staje się ostateczna, samorząd gminny uzyskuje z centralnej ewidencji kierowców informację, że dłużnik ma uprawnienie do kierowania pojazdami, a następnie kieruje wniosek do starosty o zatrzymanie prawa jazdy, zaś ten odbiera dokument w trybie decyzji administracyjnej – przypomina ekspertka.
W przypadku handlowców, kierowców autobusów, taksówkarzy, kurierów, dostawców, operatorów maszyn i wielu, wielu innych – może skończyć się to nie tylko utratą uprawnień do kierowania pojazdów, ale też dyscyplinarkami.
Z pracownikiem, który stracił uprawnienia do wykonywania zawodu z własnej winy, pracodawca rozwiązuje umowę bez wypowiedzenia. I według naszej rozmówczyni – mimo ogromnych braków kadrowych wśród kierowców – żaden pracodawca nie zaryzykuje dalszym zatrudnianiem osoby, która prawa jazdy już nie ma.
Poza tym – zgodnie z nowymi przepisami prawa pracy – utrudnianie potrącenia alimentów z wynagrodzenia pracownika, płacenie mu pod stołem lub inne chronienie go może dla pracodawcy skończyć się karami – do 45 tys. zł grzywny.
Gminy ślą wnioski
Co warte zaznaczenia, samorządy wcale nie tak rzadko korzystają z tego narzędzia opresji wobec osób niepłacących na swoje dzieci, jakim jest zatrzymywanie prawa jazdy.
Przykładowo w 2021 r. w Warszawie zostało wydanych łącznie 136 decyzji o zatrzymaniu prawa jazdy dłużnika alimentacyjnego, zaś w 2022 r. – 82 takie decyzje.
W Krakowie w ubiegłym roku było to 78 wniosków, natomiast w tym roku jest ich do tej pory 48. Z kolei w Szczecinie w ubiegłym roku urzędnicy wydali 143 takie wnioski, a do 29 sierpnia br. – 111.
Roczna liczba wniosków o zatrzymanie prawa jazdy w skali całego kraju, szacując bardzo ostrożnie, może sięgać kilku tysięcy. Jednak, jak się okazuje, tylko niewielki promil z tych spraw kończy się w Centralnej Ewidencji Kierowców.
Jak informuje biuro prasowe Ministerstwa Cyfryzacji, na koniec lipca br. tylko 144 osoby w kraju (na ponad 267 tys. dłużników alimentacyjnych) ma zatrzymane prawo jazdy bądź cofnięte uprawnienia do kierowania pojazdami w związku z obowiązkiem alimentacyjnym.
Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze młyny urzędnicze mielą powoli, ale po drugie – jeśli dłużnik zaczyna spłacać (wystarczy, że przez ostatnie 6 miesięcy wpłacał co najmniej połowę zasądzonych mu alimentów), decyzja o zatrzymaniu prawa jazdy jest uchylana.
Rodzice boją się zemsty
Halina Kochalska z BIG InfoMonitora podkreśla, że dla 2/3 rodziców w Polsce, którzy mają ustalone sądownie alimenty na dzieci, ale z powodu osiąganych dochodów nie mogą skorzystać z funduszu alimentacyjnego, państwo nie przewidziało na razie – poza komornikiem sądowym – żadnych innych narzędzi egzekucji należności.
Namawiamy tych rodziców, by za symboliczną złotówkę zgłaszali nam dłużników alimentacyjnych, ale odzew jest na razie znikomy. Wpisaliśmy do tej pory zaledwie 350 dłużników – rozkłada bezradnie ręce Halina Kochalska.
Jak tłumaczy nasza rozmówczyni, osoby te na ogół obawiają się, że jeśli zgłoszą swoich nierzetelnych partnerów do rejestru długów, ich relacje rodzinne ulegną dalszemu pogorszeniu i wówczas dziecko straci definitywnie kontakt z niesolidnym rodzicem.
Taka postawa z kolei odbija się na sytuacji dziecka. Jak donosi BIG InfoMonitor, w nadchodzącym nowym roku szkolnym z powodu braku alimentów, niemal 40 proc. rodziców nie będzie stać na opłacenie dzieciom żadnych dodatkowych zajęć.
Katarzyna Bartman, dziennikarka money.pl