O rozpoczynającej się procedurze zwolnień informuje rzeszowski oddział "Gazety Wyborczej".
Redukcja zatrudnienia nie jest niespodzianką, bo firma Pratt&Whitney zapowiedziała to jeszcze na początku miesiąca. W polskim oddziale światowego giganta pracuje około 4,5 tys. osób.
- Zwolnienia są konsekwencją 80-procentowego spadku zapotrzebowania na świecie na nowe samoloty, więc także na nasze produkty i usługi remontowe - tłumaczy na łamach "GW" rzecznik spółki Andrzej Czarnecki.
Do zwolnień ma dochodzić w dwóch odsłonach. Pierwsza rusza właśnie we wtorek i dotyczy ponad 300 pracowników produkcyjnych.
Firmie udało się dogadać ze związkowcami, którzy podpisali porozumienie w ubiegłym tygodniu. We wrześniu do wspomnianych 300 pracowników dołączą kolejni - tym razem nieprodukcyjni.
Związkowcy wynegocjowali dodatkowe odprawy pieniężne. Oprócz tego, co będzie przysługiwać z Kodeksu pracy, zwolnieni pracownicy dostaną jedną pensję ekstra, a w przypadku osób ze stażem powyżej 20 lat - nawet cztery dodatkowe wynagrodzenia.
Pratt&Whitney nie wyklucza, że po ustabilizowaniu sytuacji część pracowników wróci do rzeszowskiego oddziału. Przez najbliższe 2 lata w każdej rekrutacji preferowani będą ci, którzy niedługo stracą pracę w rzeszowskiej fabryce.
To nie pierwszy pracodawca z tej branży, który zmuszony jest do zwolnień grupowych w Polsce. Niedawno informowaliśmy, że na podobny ruch zdecydowała się fabryka firmy UTC, również znajdująca się na Podkarpaciu.
Tam pracę ma stracić ponad 200 osób w dwóch oddziałach - w Pajęcinie oraz Krośnie.