Dziennikarze "Pulsu Biznesu" i PAP Biznes dotarli do projektu tarczy antykryzysowej, który w piątek ma trafić pod głosowanie. Znajdują się wśród nich postanowienia mające zabezpieczyć miejsca pracy i wypłaty dla pracowników. Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych ma dopłacać pracodawcom do pensji, pod warunkiem że powstrzymają się od zwalniania załogi.
W jaki sposób rząd chce ratować miejsca pracy? Dofinansowaniami do wynagrodzenia. Mają one pochodzić ze środków Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych i być uzależnione od tego, czy pracodawca ograniczy czas pracy, czy też odeśle pracowników do domu w związku z przestojem. W pierwszym wariancie FGŚP - dopłacie do wysokości połowy minimalnego wynagrodzenia, przy obniżonym wymiarze czasu pracy o 20 proc., ale nie więcej niż do połowy etatu. W razie przestoju rząd przewidział dofinansowanie do wysokości połowy wynagrodzenia minimalnego, ale nie więcej niż 40 proc. przeciętnego wynagrodzenia za pracę w okresie wprowadzonego przez pracodawcę przestoju ekonomicznego lub obniżonego wymiaru czasu pracy w przypadku wystąpienia spadku obrotów gospodarczych w następstwie wystąpienia COVID-19.
Poprosiliśmy radcę prawnego Sławomira Parucha, wspólnika i założyciela kancelarii prawa pracy PCS, o skomentowanie propozycji rządu. Przedstawiony projekt ocenia negatywnie. Jego zdaniem przepisy – w takim kształcie – mają zbyt wąskie zastosowanie.
- Poza licznymi wymogami formalnymi, ich zakres w większości przypadków ulg dla pracodawców ma dotyczyć sytuacji "w następstwie wystąpienia COVID-19", czyli pojawienia się choroby spowodowanej zarażeniem wirusem Sars-CoV-19. Ustawa z 7 marca br. zawiera co prawda definicję "przeciwdziałania COVID" - rozumianego jako wszelkie czynności związane ze zwalczaniem zakażenia, zapobieganiem rozprzestrzenianiu się, profilaktyką oraz zwalczaniem skutków choroby, ale nowelizacja odchodzi od tej definicji, używając określenia znacznie węższego. Powoduje to fundamentalne wątpliwości co do zakresu zastosowania nowych rozwiązań – wyjaśnia ekspert prawa pracy.
Zastanawia się, czy takie podejście do sprawy to błąd techniczny w trakcie pracy nad projektem, czy jednak celowe ograniczenie zakresu stosowania uchwalanych przepisów do wyjątkowych, rzadkich sytuacji ograniczonych do garstki przedsiębiorców. Przez to ograniczenie z przepisów skorzystają przedsiębiorcy dotknięci nie tylko negatywną sytuacją gospodarczą związaną z rozprzestrzenianiem się wirusa Sars-CoV-19 ‚ lecz "następstwem wystąpienia COVID-19", czyli dotknięci samą chorobą. A to bardzo niezrozumiałe zawężenie kręgu uprawnionych do pomocy.
Pomijając to, że cel regulacji kłóci się z tym, co ostatecznie wynika z projektu, naszego rozmówcę martwi coś jeszcze.
- Mechanizmy są zbyt skomplikowane, a ich wdrożenie wyniesie biurokrację na wyżyny. Kwoty dofinansowania wynagrodzeń na poziomie niepełnych minimalnych wynagrodzeń czy też 40 proc. średniego wynagrodzenia są rażąco niskie, co w połączeniu z nadmiernymi wymogami formalnymi czyni tę formę pomocy nieadekwatną do sytuacji. Wielu pracodawców płaci dziś znacznie wyższe wynagrodzenia – zauważa ekspert.
Dodaje, że do tego dochodzi kwestia wspomniana powyżej, tj. kto z tych rozwiązań w ogóle może skorzystać.
- Sam wymóg spadku obrotów jest nieadekwatny – nawet jeżeli jeszcze spadek nie nastąpił, nie oznacza to, że pracodawca nie został dotknięty skutkami sytuacji kryzysowej (większość pracodawców, o ile nie wszyscy, zostali lub zostaną nimi dotknięci) – dodaje mecenas Paruch.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl