Premier Mateusz Morawiecki w weekend odwiedził Łochowo (woj. mazowieckie), gdzie chwalił dokonania swojego rządu i krytykował opozycję.
Słowa o 57-58 proc. długu do PKB niezgodne z danymi ministerstwa
Na spotkaniu w Łochowie padały konkretne liczby. Jak stwierdził premier, za rządów PO "dług publiczny całego sektora finansów publicznych wynosił 57-58 proc. PKB".
Konstytucyjna granica to 60 proc. Gdyby Platforma nie zabrała ludziom OFE, nie zabrała ich Wam, dług publiczny już w 2014 r. przekroczyłby 60- procentową konstytucyjną granicę. Niech ktoś spróbuje to zakwestionować – mówił Morawiecki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jego słowa zdają się jednak kwestionować... same dane publikowane regularnie przez podległe mu ministerstwo. Z Biuletynu Kwartalnego Ministerstwa Finansów z 31 marca 2023 r. wynika, że:
- Za rządów PO-PSL najwyższy poziom długu do PKB (PDP, czyli mierzonego metodą krajową) wyniósł 54,1 proc. Było to na koniec 2013 r.;
- Poziom 57 proc. długu do PKB przez osiem lat rządów PO-PSL udało się osiągnąć tylko raz (w 2013 r.) Dotyczy to jednak długu mierzonego metodą unijną (EPD), który wówczas wyniósł 57,1 proc. Tylko raz jeszcze zdarzyło się, że EPD przekroczył granicę 55 proc. (55,1 proc. w 2011 r.);
- Ten najwyższy za rządów PO odczyt udało się "pobić" rządowi premiera Morawieckiego w 2020 r., gdy odnotowano 57,2 proc. zadłużenia do PKB liczonego metodą unijną.
Bez reformy OFE w 2014 r. nie przekroczylibyśmy granicy 60 proc.
W 2014 r. istniało ryzyko przekroczenia granicy, ale tzw. progu ostrożnościowego, czyli 55 proc. zadłużenia w stosunku do PKB. Tak przynajmniej stwierdzono w odpowiedzi na zapytanie ze strony prezesa Trybunału Konstytucyjnego Andrzeja Rzeplińskiego, gdy TK badał zgodność ustawy o OFE z konstytucją.
Oznaczałoby to (przekroczenie progu ostrożnościowego - przyp. red.) konieczność dodatkowego, drastycznego zacieśnienia polityki fiskalnej, co miałoby negatywny wpływ na wzrost gospodarczy – zauważono w dokumencie podpisanym przez ówczesnego ministra pracy i polityki społecznej Władysława Kosiniaka-Kamysza.
– Premier Morawiecki mija się z prawdą. Wprawdzie niewiele, ale dług publiczny wtedy nie przekroczyłby 60 proc. PKB – twierdzi w komentarzu dla money.pl prof. Marian Noga, ekonomista i były członek RPP. Według jego rachunków bez reformy OFE dług wyniósłby w 2014 r. 59,7 proc. PKB, a "nie było, jak dzisiaj, ponad 400 mld zł poza budżetem w funduszach celowych". – Wtedy wszystkie takie celowe wydatki były w budżecie – zauważa Noga.
Jeśli PO "zabrała ludziom OFE", to... PiS na tym skorzystał
Za sprawą reformy OFE, która przeniosła środki z OFE do ZUS, koalicja PO-PSL w 2014 r. mogła jednak odnotować znaczny spadek długu w relacji do PKB. Stało się tak z powodu umorzenia obligacji państwowych. Czy Platforma tym samym "zabrała ludziom OFE"?
Dr Antoni Kolek z Instytutu Emerytalnego w opinii dla money.pl zupełnie nie zgadza się z takim postawieniem sprawy. – Po pierwsze nikt tych środków nikomu nie zabrał. One zostały zapisane na subkontach w ZUS i na ich podstawie wylicza się ludziom emeryturę. Są też dziedziczone. Nie można więc powiedzieć, że zostały zabrane ludziom – ocenia Kolek.
Jak wskazuje ekspert, premier Morawiecki ma rację o tyle, że faktycznie reforma OFE zmniejszyła zadłużenie. Beneficjentem tego zabiegu są jednak także rządy PiS, a przede wszystkim rząd Beaty Szydło, w którym Mateusz Morawiecki był ministrem finansów.
To manewr rządu PO-PSL sprawił, że w 2016 r. rząd PiS mógł spokojnie wydawać pieniądze na swoje programy społeczne w rodzaju 500 plus. Tylko dlatego nie przekroczyliśmy wówczas progu zadłużenia, że PO zredukowała dług w wyniku reformy OFE. Jeśli premier Morawiecki uznaje, że w ten sposób zostały ludziom zabrane pieniądze, to mógł je oddać. Tak jednak nie zrobił. "Oddanie" ludziom pieniędzy z OFE wymusiłoby na rządzie PiS oszczędności – zauważa ekspert.
Co więcej – jak stwierdza Kolek – po latach oszczędzający z OFE zaczęli na przeniesieniu środków do ZUS paradoksalnie zyskiwać. To dlatego, że wymuszone przez wysoką inflację rekordowe waloryzacje emerytur dotyczą teraz także tych środków.
Niższy dług do PKB mamy kosztem naszych oszczędności
Ta sama wysoka inflacja – jak wskazują eksperci z FOR – sprawia, że dług w relacji do PKB wypada korzystniej. "Dług publiczny w relacji do PKB spada, gdyż wysoka inflacja napędza nominalny wzrost gospodarczy" – zauważają w swoim komentarzu Marcin Zieliński i Bartłomiej Jabrzyk.
Jak podkreślają, spadek długu publicznego w stosunku do PKB wynikający z realnego wzrostu PKB przy niskiej inflacji jest zjawiskiem pozytywnym i świadczącym o sile gospodarki i finansów publicznych.
Obecnie jednak "wyrastanie z długu" odbywa się w Polsce za sprawą napędzanego inflacją wzrostu nominalnego. Koszty tego ponoszą gospodarstwa domowe, których oszczędności w szybkim tempie tracą na sile nabywczej – zauważają eksperci.
Szczególnie trudny dla finansów państwa może być 2023 r., gdy – wedle prognozy samego rządu – PKB wzrośnie tylko o 0,9 proc., a w porównaniu z wcześniejszymi szacunkami spodziewane są niższe dochody budżetowe i wyższe wydatki. W rezultacie deficyt budżetowy ma wynieść 92 mld, a nie – jak wcześniej planowano – 68 mld zł.