- Dziś mamy degresywny system. Bogaty człowiek płaci niższą stawkę podatkową, licząc ZUS i stawki 18 i 32 proc. niż człowiek, który zarabia mniej – powiedział premier Mateusz Morawiecki w rozmowie z redaktorem naczelnym Wirtualnej Polski Tomaszem Machałą i publicystą Marcinem Makowskim.
Odniósł się tym samym do pomysłu zniesienia limitu 30-krotności składek na ZUS – tego samego, który już w zeszłym roku został bezlitośnie skrytykowany i uznany za niezgodny z konstytucją.
Czym jest limit 30-krotności? Jest to górny pułap, po przekroczeniu którego przestaje się płacić składki na ubezpieczenia emerytalne i rentowe. W tym roku jest to 142 950 zł - powyżej tej kwoty najlepiej opłacani pracownicy nie płacą składek. Limit ma zapobiec sytuacji, w której dobrze opłacany człowiek odłoży na tyle dużo środków, że jego przyszła emerytura będzie za bardzo obciążać ZUS.
Premier Morawiecki już w zeszłym roku dał się poznać jako zwolennik zniesienia limitu. Szef rządu szacuje, że zniesienie limitu da budżetowi ok. 3-4 mld zł. Potrzebę zmiany tłumaczy jednak nie tyle względami fiskalnymi, co kwestią uczciwości i sprawiedliwości.
Ryszard Bugaj: złe rozłożenie akcentów
Eksperci są podzieleni w ocenie propozycji zniesienia limitu. Prof. Ryszard Bugaj mówi money.pl, że ma mieszane uczucia, bo jego zdaniem na zniesieniu limitu nikt nie skorzysta, a w przyszłości trzeba bedzie wypłacać bardzo wysokie świadczenia. Jak dodaje, ktoś, kto ma wyższe dochody i płaci wyższe składki, ma prawo oczekiwać w przyszłości wyższej emerytury.
- Decyzja rządu jest nieuczciwa w tym sensie, że zakłada, iż póki co weźmie się wysokie składki, a gdy pojawi się problem wypłat bardzo wysokich świadczeń, to będzie się go w przyszłości rozwiązywało. Tylko że to będzie prawdopodobnie problem innego rządu – mówi prof. Bugaj.
Antoni Kolek: Nie znosić, ale rozszerzyć limit
Dr Antoni Kolek, prezes Instytutu Emerytalnego, zauważa natomiast, że system można zmieniać w różnorodny sposób – niekoniecznie poprzez zniesienie limitu. - Rząd forsuje całkowite zniesienie limitu 30-krotności składki, a przecież można go podnieść np. do 40- lub 50-krotności składki. Rząd niestety w ogóle nie bierze pod uwagę takiego wariantu – mówi w rozmowie z money.pl.
Wkrótce Ministerstwo Finansów będzie dysponowało danymi z PIT-ów, w oparciu o które można zweryfikować, ile osób "wpadłoby" np. w limit 40-krotności. Ekspert przekonuje, że warto to przeliczyć i dopiero wtedy podejmować decyzję.
- Mogłoby to być korzystne dla budżetu zarówno w krótkiej, jak i długiej perspektywie. Do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych wpadłoby więcej pieniędzy niż obecnie, ale jednocześnie w przyszłości nie trzeba byłoby wypłacać rekordowo wysokich świadczeń najlepiej zarabiającym – wyjaśnia.
Przekonuje, że jeśli zrealizowany będzie "wariant rządowy", stracą i ubezpieczeni, którzy odczują zmniejszenie wynagrodzenia, i ZUS, bo w przyszłości będzie musiał ponosić bardzo wysokie koszty.
- Tylko rząd wyjdzie na plus, bo będzie miał dodatkowe pieniądze na realizację swoich programów. Ale to korzyść w krótkiej perspektywie – dodaje Antoni Kolek.
Cezary Kaźmierczak: w ten sposób nie zachęcimy profesjonalistów, by wrócili do Polski
Przeciwnikiem zniesienia limitu składek jest Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Zauważa, że deklaracja premiera jest sprzeczna z deklaracjami rządu, że chce ściągać z zagranicy profesjonalistów.
Dodaje, że "zamiast naprawiać system podatkowy, Ministerstwo Finansów zajmuje się poszukiwaniem tytułów płatniczych na przedsiębiorców i obywateli, by mieć pieniądze na realizaję programów socjalnych".
- Agresywne formy pobierania podatków źle się dla rządu skończą. Ludzie będą się starali unikać płacenia tych podatków, w konsekwencji budżet może stracić - komentuje Cezary Kaźmierczak.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl