Kolejna podwyżka stóp procentowych stała się faktem. Rada Polityki Pieniężnej w czwartek ustaliła główną stawkę na poziomie 5,25 proc. Przez ostatni miesiąc wynosiła 4,5 proc. Oznacza to m.in. wzrost rat kredytów. Oprocentowanie w NBP jest najwyższe od 2008 roku, czyli upadku Lehman Brothers, który stał się symbolem wielkiego światowego kryzysu.
Warto jednak zauważyć, że decyzja RPP była bardziej zachowawcza, niż przewidywali ekonomiści. Panowało powszechne przekonanie o podwyżce o 1 pkt proc. w związku z coraz szybciej rosnącą inflacją.
Decyzję w piątek tłumaczył prezes NBP i przewodniczący RPP profesor Adam Glapiński. Zauważył, że ekonomiści banków komercyjnych nie dysponują pełnymi danymi i nie uwzględniają wszystkiego tego, co bank centralny. Mówił nawet o 300 zmiennych. Jego zdaniem nie było potrzeby, by jeszcze mocniej zwiększać oprocentowanie w NBP.
Zdradził, że wśród członków RPP była ożywiona dyskusja w kwestii ostatecznej wysokości podwyżki stóp w maju. Zasugerował, że były w tej kwestii różne głosy.
Jednocześnie podkreślił, że mniejsza skala podwyżki niż miesiąc wcześniej wcale nie oznacza, że kończy się proces podwyżek. Kolejne nie muszą być mniejsze. Czego oczekiwać? Tego prezes wprost nie mówił.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Konferencję rozpoczął od zaznaczenia, że bardzo mocno rosną ceny na całym świecie. Jako przyczynę wskazał głównie wybuch wojny w Ukrainie.
- Chcemy inflację ograniczyć i podnosimy stopy procentowe. To jedyne nasze narzędzie - wskazał prezes NBP.
Przyznał, że wysoka inflacja wymaga kolejnych podwyżek stóp procentowych. Zaznaczył, że kiedyś ten proces się zakończy i wraz ze spadkiem dynamiki cen, oprocentowanie w bankach też będzie niższe.
- Mam nadzieje, że pod koniec 2023 roku obywatele usłyszą, że stopy procentowe idą w dół - wskazał szef NBP.
Polska gospodarka ciągle silna
Zaznaczył też bardzo dobrą kondycję polskiej gospodarki. Mówił o rekordowo niskim bezrobociu, dużym wzroście wynagrodzeń i silnym wzroście PKB. Prezes szacuje, że w pierwszym kwartale gospodarka rozwijała się nawet w tempie 8 proc.
- Mało który kraj może pochwalić się takimi wynikami gospodarczymi. Walka z inflacją odbywa się w odpowiednim tempie i z odpowiednią dynamiką wzrostu stóp procentowych. Gdyby podwyżki oprocentowania były zbyt szybkie, stłamsilibyśmy gospodarkę - powiedział Adam Glapiński.
- Nie chcemy przedobrzyć. Nie chcemy wprowadzić gospodarki w zły stan. Nasze działania już trzeci rok prowadzone są w obliczu wysokiej niepewności i silnych szoków. Nikt nie przewidział pandemii i wybuch wojny na taką skalę. W obu wypadkach nie wiemy, kiedy nastąpi koniec ich oddziaływania. Musimy to uwzględniać - wskazał Glapiński.
Podkreślił, że udało się NBP trafnie zidentyfikować ryzyka i błyskawicznie podjąć odpowiednie działania na wypadek kryzysu.
- Polska przeszła łagodnie przez sporą część kryzysu pandemicznego i teraz jesteśmy liderem wzrostu. To jest ogromne osiągnięcie. Czasami przytaczane są opinie nisko oceniające prezesa NBP, sam bank. Za zarządzanie otrzymaliśmy wiele nagród - pochwalił się szef banku.
Prezes NBP broni decyzji
Podkreślił, że w ubiegłym roku nie było przesłanek do szybszego podnoszenia stóp procentowych. Odniósł się w ten sposób do wielu głosów krytyki, które mówiły, że NBP z opóźnieniem zareagował na wzrost cen. Przyznał, że na początku bank dysponował analizami, które mówiły o przejściowym wzroście inflacji.
- Analitycy bankowi zwykle wzywają do podnoszenia stóp, bo zyski banków od tego zależą. Teraz banki mają dwa razy większe zyski - zauważył Glapiński. Podkreślił, że dopiero w październiku ubiegłego roku sytuacja decyzyjna się rzeczywiście zmieniła i wtedy właśnie doszło do pierwszej podwyżki oprocentowania w NBP. Zauważył, że dopiero wtedy wiadomo było, że gospodarka jest mocna i można podnosić stopy.
- Jeśli ktoś twierdzi, że można to było zrobić wcześniej, ma złą wolę. Wcześniejsze działanie byłoby niekompetentne. Mogliśmy doprowadzić gospodarkę do tragicznego stanu - przyznał.
Szef NBP podał przykład Czech. Tam wcześniej podjęto decyzję o podwyżkach stóp procentowych. Stało się to już w czerwcu ubiegłego roku, a w Polsce w październiku. Efekt? Obecnie inflacja wynosi tam 12,7 proc., a więc nawet więcej niż w Polsce (12,3 proc.).
- To nie czas na żarty. Inflacja jest dramatycznie duża. Szczyt przypadnie prawdopodobnie na czerwiec lub lipiec - przyznał Adam Glapiński. Jednocześnie zaapelował, by nie atakować NBP. "Uszanujmy chociaż jedną instytucję".
Mówił też o potężnym szoku wojennym dla gospodarki i kwestii uchodźców. Przyznał, że NBP śledzi cały czas, ile Ukraińcy płacą kartami. Wskazał, że otrzymane od państwa środki pomocowe wydają oni na bieżącą konsumpcję, co ma także wpływ na wzrost cen.
Glapiński odniósł się też do - jego zdaniem - błędnych analiz ekonomistów, którzy twierdzą, że w Polsce inflacja bazowa jest wyższa niż w innych krajach. Podkreślił, że to nieprawda. Za przykład podał np. Czechy.
Zerowe stopy procentowe były prezentem
- Dążymy, żeby wrócić w perspektywie dwóch lat z inflacją w okolice 3,5 proc. To będzie jeszcze długi i bolesny proces. Obecne stopy procentowe nie są nadzwyczajnie wysokie. Nadzwyczajnie niskie było oprocentowanie w pandemii, gdy stawki były zerowe - powiedział prezes.
Zaznaczył, że teraz sytuacja w perspektywie dwudziestoletniej jest normalna, a niskie stopy procentowe były prezentem.
Podkreślił, że rozumie dramat rodzin, którym wzrosły raty kredytów. Szczególnie dla około 300-330 tys. kredytów wziętych w okresie niskich stóp. Czasami raty wzrosły dwukrotnie i więcej. Wskazał, że jednocześnie wzrosły koszty utrzymania domu: gaz, prąd, media, żywność. "Dlatego rząd rozsądnie powiększa fundusz wsparcia kredytobiorców".
- Rząd musi wydawać pieniądze na uchodźców i wspierać rodziny. Musi wylewać pieniądze na cele socjalne. To są działania niezbędne - zauważył.
Pod koniec wystąpienia szef NBP odniósł się do kwestii tego, że Polska nie dostała z UE pieniędzy na pomoc uchodźcom. Krytycznie odniósł się też do działań Zachodu przeciw Rosji. Zaapelował o bardziej stanowcze działania. Sugerował, że niektórym krajom aż tak bardzo nie zależy na zakończeniu wojny w Ukrainie.
- Padnie Ukraina i będzie kolej na nas. Zachód wtedy będzie się znowu zastanawiał, czy warto zaczynać wojnę i walczyć za nas - powiedział.