Mieszkańcy bloku na tzw. wrocławskim Manhattanie podzielili się na tych, którzy doceniają panią Kamilę za wyjście przed szereg, i tych, którzy uważają ją za szkodnika. Wszystko przez konieczność dokonania pilnych prac remontowych, która jest skutkiem kontroli straży pożarnej w budynku. Kontrola zaś była wynikiem aktywności pani Kamili, którą zaniepokoił zły stan budynku w odniesieniu do bezpieczeństwa właśnie.
Ale po kolei. Przed kilkoma dniami pisaliśmy o kobiecie, która zaniepokojona tym, że wieżowiec może nie spełniać wymogów przeciwpożarowych, skontaktowała się ze strażą pożarną. W następstwie zadawanych przez nią pytań i zgłaszanych wątpliwości straż przeprowadziła kontrolę bezpieczeństwa, której wynik nie pozostawiał wątpliwości: w bloku jak najszybciej trzeba przeprowadzić szereg prac, od wymiany wszystkich drzwi do klatek schodowych na drzwi o odpowiedniej klasy odporności ogniowej do wymianę niektórych elementów instalacji.
Spółdzielnia nie była dumna z aktywności swojej mieszkanki. Wprost przeciwnie. W piśmie o konieczności zwiększenia składek na fundusz remontowy, z którego mają być pokryte koszty prac, które rozesłano do mieszkańców, wprost napisano, że za podwyżki odpowiedzialna jest wymieniona z imienia i nazwiska Kamila Wojtyńska.
Lokatorka poczuła się urażona, że nazwano ją donosicielka, bo nie miała przecież złych intencji. Chciała tylko mieć pewność, że budynek odpowiada wszystkim wymogom bezpieczeństwa.
Wrocławska "Gazeta Wyborcza", która jako pierwsza opisała tę sytuację, chciała zapytać prezesa spółdzielni o powody napiętnowania lokatorki. Ten nie był jednak początkowo zainteresowany rozmową. Dopiero po publikacji tekstów zgodził się przedstawić swój punkt widzenia.
Za słowa prezes przepraszać nie zamierza
Nie uważa, by użycie w odniesieniu do pani Kamili słowa "donos" było nadużyciem.
- "Donos" to według definicji pismo oskarżające, w tym przypadku instytucję, skierowane do innej instytucji, dysponującej sankcjami wobec instytucji oskarżonej. Więc jest to nazwanie rzeczy po imieniu – powiedział w rozmowie z "GW" prezes Spółdzielni Mieszkaniowej "Piast", Jacek Albert Kludacz.
Nie zamierza przepraszać za to, że na piśmie nazwał ją donosicielka, choć przyznał, że "powinien pohamować swoje słownictwo, ale chciał zastopować pewne zapędy".
Jakie zapędy?
- Dzwonili do mnie mieszkańcy, również niepopierający takiej formy powiadamiania wszystkich możliwych instytucji i działań na szkodę mieszkańców. Ci ludzie też nazywali takie działania mianem donosu. Ludzie także mają prawo nazywać rzeczy po imieniu - dodał.
Zapewnił, że budynek i tak miał być modernizowany i że wspólnota trzyma rękę na pulsie w sprawie bezpieczeństwa.
Będzie nowy powód garażowych sporów?
Donos za "donos"
Prezes bardzo alergicznie reaguje na próby patrzenia mu na ręce. Kamila Wojtyńska razem z innymi mieszkańcami założyła komitet społeczny, by wspólnie zatroszczyć się o budynek. Po ostatnim spotkaniu lokatorów prezes spółdzielni zdecydował się zawiadomić policję.
Dlaczego? Przekonuje, że zbieranie się grupy sąsiadów stanowi naruszenie przepisów obowiązujących w czasie pandemii.
- Złożymy doniesienie do sanepidu, a także na policję o włamaniu i bezprawnym użytkowaniu mienia spółdzielni – zapowiedział, najwyraźniej zupełnie na poważnie, w rozmowie z dziennikarzem.