Konstytucja przewiduje, że rząd przedstawia Sejmowi projekt ustawy budżetowej najpóźniej na trzy miesiące przed końcem roku. Inny przepis przewiduje, że jeśli w ciągu czterech miesięcy od przedłożenia Sejmowi projekt nie trafi do podpisu prezydenta, może on zarządzić skrócenie Sejmu – czytamy w "Rzeczpospolitej".
Czemu służy to przypomnienie przepisów? Bo jest wątpliwość: rząd przedstawił projekt 30 września, ale budżet do dziś nie trafił na biurko prezydenta. Z końcem stycznia minie wspomniany czteromiesięczny termin i o ile można założyć, że Sejm przyjmie go błyskawicznie (tak jak wszystkie ustawy, na których zależy partii rządzącej), to również należy założyć, że Senat wykorzysta 20 dni, które ma na poprawki. W tym scenariuszu wspomniany wyżej termin konstytucyjny nie zostanie dotrzymany, wobec czego Andrzej Duda będzie mógł zdecydować o skróceniu kadencji Parlamentu – przekonuje opozycja.
Inaczej przepisy interpretuje rząd, który przekonuje, że termin liczy się od dnia złożenia nowego (ostatecznego) projektu – a ten złożony został w Wigilię. Podpiera się tu zasadą dyskontynuacji, a więc przekonuje, że rząd nie może pracować nad projektem, który złożył poprzedni rząd.
Problem w tym, zauważa "Rzeczpospolita", że w przeszłości czołowi politycy PiS – Jarosław i Lech Kaczyńscy – wywodzili, że termin liczy się od pierwszego złożenia ustawy budżetowej. W obecnych warunkach taka linia interpretacyjna jest dla partii rządzącej bardzo niewygodna. Inaczej było w 2006 r., kiedy skrócenie parlamentu rozważał Lech Kaczyński. Tworzącemu rząd mniejszościowy PiS-owi było to na rękę, bo sondaże dawały mu szanse na bardzo dobry wynik wyborczy. Ostatecznie prezydent nie rozwiązał parlamentu.
O tym, że budżet można złożyć tylko raz, przekonywał również rok później premier Jarosław Kaczyński. Przy tej okazji odbyło się wiele dyskusji na łamach prawniczych periodyków, a opinie ekspertów były podzielone. Izabela Leszczyna (KO) przekonuje, że gdyby Andrzej Duda chciał rozwiązać Sejm, miałby wystarczające argumenty prawne, by to zrobić. Przekonuje na łamach "Rz", że liczenie czteromiesięcznego terminu od września jest zasadne tym bardziej, że na czele rządu w dalszym ciągu stoi ta sama osoba.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl