Premier Mateusz Morawicki, chwaląc się 80 miliardami złotych nadwyżki w tegorocznym budżecie, mówił kilka tygodni temu: "Pan Tusk z panem Rostowskim musieli robić nowelizację w 2013 r. kiedy było źle, kiedy zabierali pieniądze, kiedy tych pieniędzy nie było, bo nie było umiejętności zarządzania budżetem. My dzisiaj mamy zupełnie odwrotną sytuację, kiedy na skutek lepszych dochodów, kiedy na skutek uszczelnień, które wdrażamy pojawia się więcej pieniędzy w budżecie, więcej dochodów".
Słowa te szczególnie mocno zapadły w pamięci związkowców z największych central, którzy mówią dziś rządowi: "sprawdzam!".
Ofiary własnego sukcesu?
Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu, w rozmowie z money.pl mówi wprost: - Propaganda sukcesu, którą uprawia rząd PiS odnośnie stanu finansów publicznych, obraca się już przeciwko niemu. I dodaje: - Apetyty różnych grup społecznych, które chcą w tym "cudzie" partycypować, rosną.
Z kolei prof. Jacek Męcina, były wiceminister pracy i doradca zarządu Konfederacji Lewiatan dodaje, że pierwsi w kolejce po podwyżki wynagrodzeń ustawili się co prawda pracownicy budżetówki, ale potem dołączą do nich pewnie też inni. Będzie presja nie tylko na waloryzację wynagrodzeń, ale też 500 plus oraz innych świadczeń społecznych.
– PiS na każdym kroku podkreśla, że tym różni się od innych partii, że dzieli się z obywatelami sukcesem. To oczywiście zachęca różne grupy społeczne do tego, by upominać się o podwyżki.
Szczególnie silna presja płacowa występuje w sferze budżetowej, gdzie pensje przez długi czas były zamrażane i nie rosły w przeciwieństwie do sektora prywatnego, gdzie roczny ich wzrost wynosił ok. 7-8 proc. – przypomina prof. Męcina.
Obiecane podwyżki to za mało
Początkowe stanowcze "nie" rządu dla wzrostu płac w budżetówce związane ze stanem budżetu państwa nagle, w ciągu kilku tygodni, zamieniło się w łagodną perswazję i ustępstwa.
Pensje w sferze budżetowej w 2022 r. nie będą, jak planowano, zamrożone. Przyszłoroczne podwyżki wyniosą 4,5 proc., ma zostać również odmrożony Fundusz Nagród. Związkowcy mówią jednak, że oferta rządu przyszła za późno, i że dla wielu grup zawodowych jest niewystarczająca.
– 4,5 proc. podwyżki przy inflacji 6 proc., jaką mamy już teraz, to jak splunięcie nam w twarz! – mówi ostro przewodnicząca Związkowej Alternatywy w Krajowej Administracji Skarbowej Agata Jagodzińska. - Skoro finanse państwa są w takim świetnym stanie, to niech rząd podzieli się pieniędzmi z nami i niech wypłaci nam to, co już jest winien - podkreśla.
Jak twierdzi Jagodzińska, Ministerstwo Finansów zalega pracownikom KAS (a razem z funkcjonariuszami celno-skarbowymi jest ich w Polsce ok. 65 tys.) z wypłatą zaległych wynagrodzeń, które wynikają z uchwały modernizacyjnej KAS. To średnio 398 zł miesięcznie na pracownika. Zaległości w zapłacie tych świadczeń sięgają jeszcze 2020 r.
Jak zapewnia nasza rozmówczyni, ich żądania płacowe są racjonalne. Chcą 20- procentowej podwyżki bazowej dla wszystkich pracowników. Średnie miesięczne wynagrodzenie w KAS to 6800 zł brutto miesięcznie, ale w praktyce przeważająca większość osób zarabia od 3,2 do 3,5 tys. zł na rękę.
- Jesteśmy przeciążeni pracą. Pracowaliśmy ciężko, by zwroty VAT-u były jak najszybciej dla przedsiębiorców, to samo ze zwrotami nadwyżek z PIT-ów. Teraz dojdzie Polski Ład. To ogrom skomplikowanych przepisów, które musimy opanować sami. Nikt nas nie przeszkoli. Nasze systemy informatyczne, zamiast ułatwiać, często nam pracę utrudniają – wylicza jednym tchem nasza rozmówczyni.
I dodaje, że minister finansów nie ma dla nich czasu, że ciągle jest coś ważniejszego od nich. Czują się przez to lekceważeni.
Masowe L4, czyli paraliż kraju w odsłonach
Co będzie, jeśli rząd nie spełni ich oczekiwań? - Nie wolno nam strajkować, ale możemy zadbać o swoje zdrowie, możemy też pracować wolniej. Zwroty VAT-u mogą nie być już takie szybkie – wylicza Jagodzińska.
Również Justyna Przybylska, przewodnicząca prezydium krajowego zarządu związku zawodowego AD REM, w rozmowie z money.pl mówi, że w sądownictwie już kipi. Pracownicy są wściekli, że rząd traktuje ich tak, jakby pracowali w fabryce śrubek.
Oni również czują się lekceważeni i przeciążeni pracą. Grożą, że jeśli nie dostaną podwyżek i nie będzie przeprowadzonej systemowej reformy w sądach, też masowo "zadbają o swoje zdrowie", a wówczas nastąpi paraliż w sądach.
– Proponowanie nam 4,5 proc. podwyżki, która ma być do tego uznaniowa i zależeć od czyjegoś widzimisię, jest skandaliczne. Żądamy podniesienia wskaźnika bazowego dla wszystkich pracowników sądów o minimum 12 proc. – kwituje krótko.
Jak informują związkowcy z pocztowej "Solidarności", oni również nie zamierzają stać z założonymi rękoma. Z rozmowie z money.pl Andrzej Piekarz, przewodniczący Komisji NSZZ "Solidarności" Pracowników Poczty Polskiej w Krakowie, mówi wprost, że 70 proc. pracowników poczty zarabia najniższą krajową (obecnie 2800 zł netto miesięcznie).
– Nikt za takie pieniądze nie chce przyjść do pracy. Mamy w kraju od 5 do 10 proc. nieobsadzonych wakatów. Najtrudniej jest na ścianie zachodniej. Brakuje listonoszy, kierowców, pracowników ekspedycji i sortowni – wylicza związkowiec.
Nie wyklucza, że jeśli nie porozumieją się z zarządem spółki, będzie ogólnopolski strajk. Zarówno przesyłki, jak i emerytury nie będą dostarczane.
Rząd jest na zakręcie
Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego przyznaje, że rząd znalazł się trudnym położeniu. – To nie okres kryzysu jest najgorszy pod względem nastrojów społecznych, ale wychodzenie z niego – przyznaje ekspert i dodaje, że plany zamrożenia płac w budżetówce na przyszły rok nie były dobrym krokiem.
– Rząd będzie musiał się pogodzić z presją płacową w budżetówce, która będzie narastać i będzie musiał stawić jej czoła – ocenia Kubisiak.
Prof. Męcina zwraca z kolei uwagę, że rząd sam dolewał oliwy do ognia, przechwalając się "swoimi" sukcesami gospodarczymi, chociaż tak naprawdę stała za tym kreatywna księgowość i wypychanie długu publicznego poza budżet, a teraz znalazł się w potrzasku, bo rok 2021 jest ostatnim, w którym z powodu pandemii dyscyplina finansów publicznych została państwom UE poluzowana.
– Dług publiczny Polski rośnie. Od przyszłego roku rząd będzie miał już ograniczone możliwości składania obietnic i spełniania oczekiwań różnych grup społecznych. To spowoduje, że wzrośnie frustracja i z pojedynczych ognisk zapalnych, może zrobić się duży ogólnokrajowy pożar. Zwłaszcza, jeśli wciąż utrzymywać się będzie wysoka inflacja – ostrzega prof. Męcina.