ZUS w czasie pandemii i kolejnych lockdownów został zawalony pracą. Brakowało rąk do pracy, bo urzędników wirus również nie oszczędzał. Powstały zaległości, a wydawanie decyzji przeciągnęło się nawet do pół roku - wskazuje "Gazeta Wyborcza".
Państwowy ubezpieczyciel przekonuje, że to już przeszłość, choć wciąż pojawiają się głosy o problemach załatwieniem sprawy.
- Epidemia koronawirusa postawiła przed Zakładem Ubezpieczeń Społecznych ogromne wyzwania. To sytuacja absolutnie bez precedensu w całej ponad 85-letniej historii Zakładu. W ostatnich miesiącach zanotowaliśmy wzrost liczby wniosków o zasiłki - tłumaczył dziennikowi Paweł Żebrowski, rzecznik prasowy ZUS.
Jak podkreślał, tylko od stycznia do kwietnia 2021 r. wpłynęło o ponad 31 proc. więcej wniosków niż w tym samym okresie 2019 r.
- Mamy świadomość, że na środki z ZUS oczekuje wiele osób. Jeżeli gdzieś nastąpiły opóźnienia w wypłacie zasiłków, to w imieniu ZUS chcę za to serdecznie przeprosić - mówił Żebrowski.
Jak podkreśla "Wyborcza", w przypadku opóźnień ponad 30 dni, ZUS ma obowiązek, zawiadomić pisemnie o ich przyczynach. Powinien też wskazać nowy termin oraz pouczyć ubezpieczonego o prawie do wniesienia ponaglenia. To właśnie oficjalne pismo będzie pieszym krokiem, aby skutecznie przyśpieszyć sprawę.
Gdyby jednak to nie poskutkowało, można złożyć skargę na bezczynność lub przewlekłe prowadzenie postępowania przez urzędników. Gdyby ta nie została pomyślne dla ubezpieczonego rozpatrzona kolejnym krokiem będzie już złożenie sprawy w sądzie, który rozpatrzy roszczenia.