Dramatyczną sytuację w pogotowiu ratunkowym i ratownictwie w województwie zachodniopomorskim opisuje "Gazeta Wyborcza". Do dziennika dotarło sporo listów ratowników, którzy skarżą się na stan zdrowia i zarobki. W efekcie wielu z nich zdecydowało się iść na długoterminowe zwolnienia lekarskie.
– Wielu z nas zmaga się z problemami zdrowotnymi. Od epizodów depresyjnych, po problemy z narządami ruchu. Pozostawieni sami sobie w końcu musieliśmy odpocząć i zadbać o swoje zdrowie, bo ono jest najważniejsze – mówią ratownicy "Wyborczej".
– W czasie pandemii byliśmy bohaterami. Teraz, gdy zakażeń jest mniej, przypominano nam, że jesteśmy tylko "innym zawodem medycznym" - dodają.
Gazeta przypomina, że od lipca ratownicy medyczni stracili specjalne dodatki do pensji. To jeden z powodów, dla których w całym kraju nasilają się protesty ratowników. Z ich relacji wynika, że na przykład w zachodniopomorskim jest wiele miejsc, w których udaje się obsadzić zaledwie połowę karetek.
"Gdy dochodzi do sytuacji, w której życie lub zdrowie jest zagrożone, pacjenci godzinami muszą czekać na pogotowie. Taka liczba zespołów nie jest w stanie dojechać do każdego w ciągu ustawowych 20 minut" – pisze do "Wyborczej" jeden z ratowników.
Członkowie tego "innego zawodu medycznego" dodają, że ich prośby o spotkania i podwyżki trafiają w próżnię. Innego zdania są przedstawiciele dyrekcji stacji pogotowia ratunkowego, którzy twierdzą, że spotkania się odbywają. Dodają jednak, że z ratownikami trudno się skontaktować – szczególnie z przebywającymi na zwolnieniach.
Ratownicy w nowej ustawie zmieniającej zasady wynagrodzeń dla pracowników medycznych nie zostali uwzględnieni w siatce płac jako osobny zawód medyczny, przez co znaleźli się w najniższej kategorii wynagrodzeń i obawiają się, że płace będą jeszcze niższe.
Najlepiej zarabiający w zawodzie otrzymują ok. 3,5 tys zł netto. Według danych "Rynku Zdrowia" najczęściej jednak na paskach ich wypłat pojawia się nieco ponad 2,8 tys zł. To za ratowanie życia kwota, która na przeżycie może nie wystarczyć.
- To urągające wynagrodzenia. Dlatego u nas na południu Wielkopolski w Pleszewie Krotoszynie, Kaliszu, Ostrowie Wielkopolskim i Jarocinie ratownicy medyczni nie podpisują nowych umów z dyrektorami szpitali. Czujemy się oszukani i skrzywdzeni. Byłem na wielu rozmowach w Ministerstwie Zdrowia, gdzie zapewniano nas, że to się zmieni. To jednak tylko słowa - mówi Dariusz Tomczak, przewodniczący Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Ratowników Medycznych Południowej Wielkopolski.