W środę rano podczas konferencji prasowej minister zdrowia Adam Niedzielski poinformował, że sklepy wielkopowierzchniowe, fryzjerzy i kosmetyczki pozostaną zamknięci do 25 kwietnia, natomiast hotele - aż do 3 maja. O restauracjach nic nie wspomniał. Z dużym prawdopodobieństwem podzielą one jednak los hoteli.
Adam Niedzielski podkreślił, że rząd nie wyklucza stopniowego odmrażania restrykcji sanitarnych. Regiony o niższych wskaźnikach zakażeń wracałyby szybciej do normalnego funkcjonowania niż te, gdzie wskaźniki te są wysokie.
Jako najtrudniejszą pod względem wydolności systemu ochrony zdrowia wymienił sytuację w południowo-zachodnich i zachodnich województwach Polski. Natomiast jako stabilne określił województwa na północy i wschodzie kraju.
"Rząd nas skreślił - już nie istniejemy!"
Restauratorzy, którzy przysłuchiwali się konferencji prasowej, brak wzmianki o ich branży odebrali jako dosłowny policzek. - Pan minister potraktował nas tak, jakby już nas nie było. Nie wspomniał o nas ani słowem. Jesteśmy traktowani przez ten rząd jak powietrze – mówi załamany Marcin Ochryniak, właściciel restauracji "Stajnia" z Piły.
Identyczne odczucia miała Alina Janeczek, właścicielka "Zielonego Pieca" z Olsztynka. - Dla tego rządu już nie istniejemy! Postawili na nas krzyżyk - mówi załamana.
Ochryniak przyznaje, że jest na skraju załamania. Od trzynastu miesięcy nie może normalnie prowadzić biznesu. Żyje w nieustannym strachu i niepewności.
By ratować swoją restaurację i utrzymać ośmioro pracowników, wydał już wszystkie prywatne oszczędności, a i tak komornik zajął mu konta i ściąga praktycznie wszystko, co na rachunki wpłynie. Teraz są to głównie zaliczki od klientów.
Z kolei Janeczek, by mieć na opłaty i pensje dla pracowników, sprzedała ziemię. Działki miały być zabezpieczeniem na starość i wsparciem przy niskiej emeryturze.
- Obie poszły pod młotek. Nie mogłam ich zatrzymać. Wolałam uratować restaurację, którą prowadzę od 15 lat, i ludzi. Niektórzy z nich pracują ze mną od samego początku - mówi restauratorka.
Komunie miały ich uratować
Jeszcze pod koniec ubiegłego tygodnia minister Niedzielski, odpowiadając na pytanie o komunie, niczego nie wykluczał, choć i niczego nie obiecywał. - Maj daje lepszą perspektywę - powiedział w RMF FM. I na komunie właśnie liczą restauratorzy. Ale na konferencji sprawa nie została wyjaśniona.
- Mam spory ogródek przy restauracji, mogłabym chociaż tam te kilka stolików wystawić i komunie na świeżym powietrzu zorganizować. Rodzice, którzy zrobili już u nas rezerwacje, są załamani. Nie wiedzą, gdzie teraz zaprowadzą rodzinę po uroczystościach w kościele. Przecież to tylko obiad dla kilku osób, a nie huczne wesele, gdzie bawi się 200 gości - mówi Janeczek załamana.
Również restaurator z Piły żyje głównie z przyjęć komunijnych i wesel. - Znajdujemy się w centrum miasta. Żyjemy z organizacji imprez rodzinnych. Straty z powodu odwołanych rezerwacji od początku pandemii sięgają już 1,2 mln zł – oblicza nasz rozmówca.
Przyznaje, że część zaliczek już została skonsumowana. Samo utrzymanie obiektu to 50 tys. zł miesięcznie. Do tego dochodzi ośmioro pracowników.
Dla Ochryniaka zamknięcie restauracji w sezonie komunijnym to dramat. - Telefony się u nas urywają. Nie dość, że dzwonią do nas non stop ludzie z banku i firm leasingowych, dlaczego spóźniamy się z kolejną ratą, to doszły do tego telefony od zdenerwowanych klientów, którzy wycofują rezerwacje na imprezy i żądają zwrotów zaliczek – mówi przybity przedsiębiorca.
Twierdzi, że chwilę przed naszym telefonem do niego otrzymał wiadomość z ZUS-u, że składki za marzec nie będą mu umorzone. To kolejne 8 tys. zł do zapłacenia.
– Nikt nie chce już z nami rozmawiać. Dla banków jesteśmy klientami wysokiego ryzyka, a dla Urzędu Skarbowego, ZUS-u i ratusza miejskiego – dłużnikami. Życie w ciągłym upokorzeniu, znikąd pomocy, to jest trudne dłużej do zniesienia – przyznaje.
Dodaje, że nie rozumie decyzji rządu względem restauratorów. – Markety, kościoły są pełne ludzi. Czy widziała pani, by na budowie ktoś nosił maseczki, albo utrzymywał tam jakiś dystans? - pyta retorycznie.
Dodaje, że jest w stanie sprostać wyśrubowanym kryteriom sanitarnym, byleby tylko móc pracować. Dysponuje salą o powierzchni 300 m kw. Mieści się na niej 40 stolików ustawionych każdy w odległości 5 m od siebie.
– Jestem w stanie rozsadzić gości w tej sali tak, by nie mieli ze sobą żadnego kontaktu – zapewnia i dodaje: Dlaczego nie mogę nawet wystawić stolików w ogródku i zorganizować chociaż tak komunii? - denerwuje się.
Pogrzeb gastronomii już przesądzony?
Również Sławomir Grzyb, sekretarz generalny Izby Gospodarczej Gastronomii Polskiej, ma po dzisiejszych zapowiedziach rządu wisielczy nastrój.
– Niech to wszystko się już zawali. Szkoda tego trupa reanimować – mówi i dodaje, że za cenę ochrony niewydolnego systemu zdrowia rząd poświęca przedsiębiorców.
- Minister Niedzielski, który ciągle mówi o wydolności systemu zdrowia, nie zauważa, że przez te lockdowny ludzie znaleźli się w dramatycznym położeniu, nie mają na życie – mówi grobowym tonem.
Według naszych rozmówców zdejmowanie obostrzeń regionami, którego nie wykluczył minister Niedzielski, nie uratuje już gastronomii. Ta, ich zdaniem, jest już właściwie w stanie agonii. Z badania Izby Gospodarczej Gastronomii Polskiej wynika, że na 87 tys. punktów gastronomicznych pomocy finansowej od państwa nie otrzymało 20 tys.
- Wszystkim nam grozi już psychiatryk -  mówi dławiąc łzy w gardle Janeczek.