"Szukaliśmy czegoś w głębi lądu, gdyż nad samym morzem ceny są o wiele wyższe. Wytypowano zatem wstępnie kilka propozycji i wyruszyliśmy z agentem w trasę. Zobaczyłem pierwszy dom, drugi, trzeci… Kiedy pokazano mi czwarty, na półwyspie właśnie, od razu poczułem, że trafiłem. Stuletnia budowla z kamienia w maleńkiej wiosce, można tu mieszkać tygodniami i widywać w tym czasie zaledwie garstkę sąsiadów. Po prostu koniec świata" - mówił dwa lata temu podróżnik w rozmowie z magazynem "Wiatr".
Teraz dziennikarza zapytano o cenę kupionego przez niego domu.
- Wtedy nieruchomości były znacznie tańsze, niż są w tej chwili. Teraz są podobne do cen w Polsce, zwłaszcza te położone nad samym morzem. Ja nie mam, jak wiecie, domu nad samym morzem, tam są najdroższe miejscówki. Bo nad samym morzem nie można niczego wybudować, jest takie prawo, które nie pozwala budować niczego w linii brzegowej. Jestem w 10-15-minutowym oddaleniu od morza. To kosztowało wtedy tyle, co dom na prowincji w Polsce - wyjaśniał podczas "Letniego Q&A" (sesji pytań i odpowiedzi - przyp. red.) na swoim kanale na YouTube.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Polskie ceny to "abstrakcja"
Dlaczego publicysta zdecydował się na zakup nieruchomości w Chorwacji?
Jest to najbliższe nas Śródziemnomorze, jestem z Krakowa, stamtąd jest nieco dalej nad Adriatyk niż nad Bałtyk. Zawsze chciałem być w tym miejscu. Chorwacja, zwłaszcza Dalmacja, to są zarówno Bałkany, jak i Śródziemnomorze i Europa Środkowa. Kocham to miejsce i marzyłem o nim. Nie przypuszczałem, że będzie mnie kiedykolwiek stać na to, żeby coś tu kupić - tłumaczył Makłowicz.
Jego zdaniem "wystarczy pogmerać" i można znaleźć trochę oddaloną od morza nieruchomość, która nie będzie abstrakcyjnie droga. Zwłaszcza w porównaniu do polskich cen, które "są abstrakcją".
Ceny w Chorwacji. Inflacja uderzyła w portfele
Na początku roku Chorwacja weszła do strefy euro. Ceny poszły w górę. "Do niedawna tani kierunek straszy dziś cenami" - pisał austriacki dziennik "Kronen Zeitung".
Robert Makłowicz potwierdza, że jest drożej niż jeszcze rok wcześniej. Jego zdaniem po wejściu do strefy euro zaczęli tu napływać "turyści z portfelami z bogatszych krajów zachodnich". Miał na myśli przede wszystkim Austriaków, Brytyjczyków oraz Francuzów. Nad Adriatykiem nie brakuje też Polaków, którzy "są lubiani" - dodał.
Jak bardzo wzrosły ceny w sklepach, restauracjach i apartamentach?
- Statystycznie od 10 do 15 proc. Żyjąc w naszym kraju i będąc poddawani politycznemu maglowi, jesteśmy przekonani, że największą przyczyną wzrostu cen jest wprowadzenie euro. Bo jak jest euro, to jest drogo. W tym wypadku nie - zaznaczył Makłowicz.
- Główną przyczyną wzrostu cen w Chorwacji nie jest wprowadzenie euro, a inflacja, tutaj wynosiła średnio 10 proc. I tak była mniejsza niż w Polsce. Chorwacja jest krajem rozległym, ale małym, mieszkają tu 3 mln ludzi. Jest tu mniejsza konkurencja niż we Włoszech, jest mniej firm, supermarketów, sklepów, Chorwacja jest krajem, którego 25 proc. PKB pochodzi z turystyki, nie wiem, czy nie najwięcej w Europie. Tu się nic nie produkuje dookoła, gdzie tu postawić fabrykę? - dodał podróżnik.
Wskazał, że pewnie statystycznie we Włoszech jest trochę taniej, "ale są miejsca i miejsca".
- Czy we Włoszech jest taniej w Wenecji, czy Florencji? Albo w Toskanii? No nie. Czy tu jest potwornie drogo w tej chwili? Nie chcę mówić z mojego punktu widzenia, jest drożej, niż było rok temu. Ale moim skromnym zdaniem podwyżki w Polsce, mimo że nie mamy euro, które w ciągu ostatniego roku miały miejsce, są znacznie bardziej dojmujące w swojej skali, niż podwyżki tutaj - podkreślił krytyk kulinarny.
Dodał, że espresso na autostradzie w Chorwacji kosztuje 2 euro, a poza nią 1,5 euro.
- Dostanę w Krakowie kawę za tyle? - zastanawiał się krytyk. - Trudno mi to ocenić, z jakiej perspektywy, co znaczy drogo - przyznał.