Rosja to gospodarka autarkiczna, bardzo odporna na zewnętrzne wpływy, ale w krótkim okresie. Stąd Rosja może zarabiać na eksporcie surowców rekordowe kwoty, jej branża gazownicza trzyma za gardło większość Europy, może sprzedawać węgiel z upustami Indiom i Chinom, z biegiem jednak czasu, im bardziej gospodarka będzie się wykrwawiać, tym szybciej kraj wpadnie w objęcia recesji.
Rosja ma wielką ambicję zastąpić wszystko rodzimą produkcją. Ambicję tyleż dużą, co nierealną. Skopiowanie McDonald's, by pokazać obywatelom, że nic strasznego się nie dzieje, a to ten zły Zachód uwziął się na biedną Mateczkę Rosję, to jedno. Skopiowanie dla przykładu Windowsa albo oprogramowania do zarządzania produkcją drogich komponentów na eksport, albo wydobyciem surowca, to już zupełnie inna sprawa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Renesans piractwa
Problem z oprogramowaniem dotyka Rosję zasadniczo z każdej strony. Liczne sankcje nałożone na Rosjan przez Zachód obejmują także licencje na programy. Gdy Microsoft zaczął wstrzymywać sprzedaż nowych produktów, a w czerwcu uniemożliwił instalację Windowsów 10 i 11 z serwerów, jak pisze "Kommiersant" doszło do wybuchu zainteresowania pirackimi kopiami. Wzrosty pobrań takich wersji były trzycyfrowe.
Windows to w końcu porządny, znany system. Trudno oczekiwać od przeciętnego użytkownika jakiejkolwiek nacji, że przesiądzie się na inną rodzimą wersję systemu operacyjnego bądź zacznie dłubać nad własną iteracją opartą np. o Linuksa. Kreml rozważał nawet "zalegalizowanie" piractwa, choć temat na razie zniknął. Byłby to dodatkowy prztyczek w nos Zachodu i dość łatwe rozwiązanie problemu. Inna sprawa, że wyjście z Rosji Microsoftu nie jest dla rosyjskiej gospodarki w połowie tak bolesne, jak wyjście choćby Siemensa i innych firm specjalizujących się w sprzęcie i systemach dla przemysłu.
Made in Russia
Skoro o Linuksie mowa, podobny problem ma administracja rosyjska. Kreml wydał już przepisy zabraniające korzystania z zachodnich systemów operacyjnych na sprzętach w urzędach i ministerstwach, a także określonych, powiązanych z państwem spółek z gatunku krytycznie ważnych. W ciągu najbliższych paru lat planuje też obowiązkową przesiadkę na Astra Linux, bazujący na otwartej licencji Linuksa rosyjski system operacyjny.
Początkowo był pisany pod potrzeby wojskowe, teraz masowo wdrażany jest w Rosji. Dość powiedzieć, że daleko mu do Windowsa pod każdym możliwym względem. Przesiadka na taki system czeka np. Rosatom, konglomerat ok. 300 spółek związanych z tym sektorem.
Karma wraca. Rosja uzależniona od Zachodu
Podobną tematykę poruszył niedawno "Bloomberg", pisząc, że ok. 5 do 10 proc. przedsiębiorstw energetycznych korzysta z oprogramowania rodzimego, reszta bazuje na zachodnich licencjach. Często mówimy tu o oprogramowaniu wysoce specjalistycznym, odpowiedzialnym za sterowanie wydobyciem, albo zaawansowaną produkcją pod eksport np. komponentów stalowych, gdzie drobny bug może powodować wysokie straty i marnowanie materiału.
Przez niewłaściwe działanie oprogramowania może dochodzić też do awarii wyspecjalizowanego sprzętu kupowanego dotąd na Zachodzie, od którego Rosja również jest uzależniona. Straty w sprzęcie to pół biedy, bardziej boli utrata licencji. Gdy się uprzeć, zwłaszcza pod cichym przyzwoleniem władz i z kulturowym zapleczem ułańskiej fantazji, odbudowa sprzętu wsteczną inżynierią jest możliwe. Zupełnie czyim innym jest złamanie i skopiowanie kodu źródłowego do oprogramowania, które nim steruje. Albo całą fabryką.
Jak mówi cytowana przez "Bloomberga" Elena Semenovskaya z firmy IDC (analityka i raporty dot. rynków IT), Rosjanie jak dotąd bazują na wygasłych bądź piraconych wersjach, co odbije się czkawką w przyszłości. - Rosyjskie odpowiedniki w tej dziedzinie są znacznie słabsze, a zapotrzebowanie duże - mówiła.
Próbowali od 2014. Nie wyszło
Kreml widzi problem ze swoich wysokich wież. Bo mierzył się już z nim w 2014 r. i nie udało się go obejść ani rozwiązać. Tym razem jednak wydaje się, że Rosjanie przekroczyli Rubikon i sama gra na przeczekanie nie wystarczy, jak ostatnio. Tematyka ta była omawiana na tegorocznym forum ekonomicznym w Sankt Petersburgu. Zbyt duże uzależnienie sektora od zachodnich licencji podnosił w trakcie wystąpienia Paweł Sorokin, rosyjski wiceminister ds. energetyki.
Mówiąc o 5-10 proc. udziale rodzimego oprogramowania w sektorze scharakteryzował je słowem "suboptimal". Mógł nawiązywać do sytuacji i dysproporcji, że nie jest idealnie, mógł to być też eufemizm dotyczący jakości rosyjskiej myśli technologicznej, który należałoby rozumieć jako "nie do końca działający" lub po prostu wadliwy.
Problem dotyczy wielu sektorów. Na tym samym forum Maksym Basow, szef organizacji zrzeszającej rolników Ros Agro mówił o "krytycznym uzależnieniu od europejskich firm" jeśli chodzi o sprzęt i oprogramowanie. Powiedział też, że "nie wiemy, co zrobić, jeśli coś się stanie". Ratunku upatrują w Chinach, ale te ważą swoje działania, by nadal siedzieć okrakiem na płocie i grać zarówno z Rosją, jak i Zachodem jednocześnie.
Mają umiejętności. Czy mają czas?
To nie jest tak, że Rosjanie mają nosa do surowców, ale jeśli chodzi o technologie, to wyrastają im dwie lewe ręce. Jak wiele postsowieckich krajów (także Polska), Rosja ma mocne podstawy matematyczne i rodzi bardzo utalentowanych programistów, co jest powszechną globalną opinią. To samo mówi się o Polakach. Rosjanie zdołali zbudować korporacje technologiczne, jak Vkontakte czy Mail.ru, które nigdy nie zostały na własnym boisku pobite przez światowych gigantów, odpowiednio Facebooka i Google. I nie dlatego, że te nie próbowały.
Problem w tym, że co lepsi programiści w falach emigrują z Rosji, o czym pisaliśmy w money.pl. Znajdą pracę gdziekolwiek, a już na pewno w lepszym i stabilniejszym otoczeniu politycznym i prawnym.
Druga kwestia to czas potrzebny na napisanie, przetestowanie i wdrożenie oprogramowania, zwłaszcza specjalistycznego dla przemysłu. Rosjanie już wchodzą w etap partyzantki w zakresie oprogramowania, cokolwiek wypluje ich myśl technologiczna, nawet jeśli będzie wadliwe, potrzebuje czasu, a tego Rosja nie ma w nadmiarze.
Podkreśla to w rozmowie z money.pl Michał Kierul, prezes softwarehouse'u SoftBlue SA. - Można oszacować, iż Rosja ma prawdopodobnie między 10 a 20 proc. własnego oprogramowania inhouse [tworzonego od podstaw w kraju - przyp. red.] - mówi Michał Kierul.
- Moim zdaniem kraj ten ma dobrych programistów, ale na wszystko potrzeba czasu. Mam tu na myśli szczególnie oprogramowanie specjalistyczne, które wymaga sprawdzenia i testów, co może być bardzo czasochłonne i kapitałochłonne. Myślę, że w wielu przypadkach będą korzystać z obecnych systemów bez aktualizacji, w międzyczasie budując nowe własne oprogramowanie - precyzuje.
Rosjanie zbudowali dla przykładu odpowiednik Worda Microsoftu, całkiem udany program - My Office, krojony pod rynek lokalny i uboższe kraje afrykańskie. Jak mówił w jednym z wywiadów deweloper tej firmy, doprowadzenie go do tej formy zajęło dekadę i kosztowało ok. 100 mln dolarów.
Jak pisaliśmy w money.pl, innym pośrednim aspektem tego problemu jest rosyjski plan budowy własnych, autorskich procesorów do komputerów personalnych i centrów danych pod nazwą Baikal. Plan wpadł w głęboką koleinę, a nawet w odległym Kremlu było słychać chichot Brytyjczyków. Tajwańska firma, która miała procesory wyprodukować, odmówiła wysłania już gotowej partii pod centra danych, a także produkcji zamówionych procesorów pod urządzenia osobiste, bo byłoby to naruszeniem sankcji. Baikal bowiem korzysta z własności intelektualnej brytyjskiej firmy ARM. A to tylko połowa tego konkretnego problemu.
- Rosja ma świetnych specjalistów oraz dobrze rozwinięty sektor IT, jednak projekty dotyczące procesorów są bardziej projektami hardware i tutaj mogą mieć znaczący problem z dostępnością komponentów. Dziś na podzespoły w krajach UE czeka się rok. W kraju, który jest objęty wieloma sankcjami, oczekiwanie może być znacznie dłuższe - tłumaczy Michał Kierul.
Krzysztof Majdan, redaktor prowadzący money.pl