Mieszkańcy mówili o dronach przelatujących nad ich domami i o tym, że jeden z nich spadł w lesie, jednak w wyniku poszukiwań nie udało nam się znaleźć szczątków obiektu - przekazał Cernega. Argumentował, że las jest bardzo gęsty i nie ma w nim ścieżek, dlatego trudno byłoby odnaleźć bezzałogowiec.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rosyjskie drony przy granicy NATO? Rumuńskie ministerstwo zaprzecza
Dodał, że mieszkańcy byli przerażeni, a w wyniku fali uderzeniowej, jaka dotarła z drugiej strony Dunaju, szyby w oknach niektórych domów zostały rozbite. Cernega podkreślił, że nigdy nie doszło do ataku tak blisko jego miejscowości.
Rumuńskie ministerstwo obrony stwierdziło w czwartek, że nie odnalazło żadnych dowodów, potwierdzających informację o rosyjskich dronach, które miałyby przedostać się do Ceatalchioi.
Zespół specjalistów rumuńskich sił powietrznych udał się na miejsce, aby zbadać zgłoszone incydenty. Do tej pory nie zidentyfikowano żadnych konkretnych elementów, potwierdzających krążące hipotezy - przekazano w oświadczeniu prasowym rumuńskiego resortu.
Podkreślono także, że wedle oceny władz, obecnie nie istnieje bezpośrednie zagrożenie militarne dla terytorium, na którym leży Ceatalchioi, a drony użyte przez Rosję "ani razu nie wleciały w rumuńską przestrzeń powietrzną".
W nocy z wtorku na środę Rosjanie przeprowadzili atak na port Izmaił na Ukrainie. Zniszczono m.in. niemal 40 tys. ton zboża, które miało być eksportowane do państw afrykańskich, Izraela i Chin. Izmaił leży nad Dunajem, który wyznacza w tym miejscu naturalną granicę między Ukrainą a Rumunią. Po drugiej stronie rzeki znajduje się rumuńska miejscowość Plauru, a w niewielkiej odległości, 6 kilometrów dalej, leży zamieszkana przez kilkaset osób Ceatalchioi.