Z projektu budżetu na 2022 r., nad którym we wtorek obradował rząd, wynika, że problemy z rosnącą inflacją są przejściowe i w przyszłym roku wzrost cen dóbr konsumpcyjnych nie będzie już tak dotkliwy dla naszych portfeli, jak teraz. Rząd zakłada bowiem, że inflacja wyniesie tylko 3,3 proc., czyli prawie dwa razy mniej, niż jest to obecnie. Czy to możliwe?
Wracamy na tory przedpandemiczne?
- Wskaźnik rządowy jest zbieżny z naszymi obecnymi obliczeniami – mówi Michał Gniazdowski, analityk ekonomiczny z Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Według wyliczeń PIE, inflacja w przyszłym roku będzie jeszcze niższa niż zakłada rząd, bo wyniesie tylko 3,2 proc. Skąd ten optymizm?
Zdaniem analityka, w przyszłym roku dynamika cen paliw, która obecnie wynosi 20-30 proc., spowolni i nie będzie miała już tak dużego wpływu na wielkość inflacji. Obecnie paliwa "odpowiadają" za ok. 1 proc. inflacji w Polsce.
Kolejnym czynnikiem, który ma być wyeliminowany, są galopujące podwyżki cen żywności. Jedzenie "odpowiada" z kolei aż za 25 proc. koszyka inflacyjnego.
– Zwyżki cen żywności, z którymi mamy obecnie do czynienia, są wynikiem m.in. wzrostu cen zbóż na światowych rynkach w pierwszej połowie roku. Te podwyżki przyszły do nas z kilkumiesięcznym opóźnieniem, dlatego odczuwamy je teraz. Pod koniec roku sytuacja może się już ustabilizować – uważa Michał Gniazdowski.
Gniazdowski przyznaje jednak, że ustalanie poziomu przyszłorocznej inflacji może być obarczone błędem. Nie wiemy bowiem, czy pandemia w przyszłym roku będzie miała jeszcze wpływ na globalne gospodarki, a jeśli tak, to w jakim stopniu.
Nie potrafimy również przewidzieć do końca tego, czy galopujące ceny usług w Polsce, które początkowo były efektem wyrównywania sobie przez przedsiębiorców start po pandemii, przejdą w stan chroniczny.
Więcej znaków zapytania niż pewnych danych
Rząd nie wie również, jakie decyzje podejmie Narodowy Bank Polski odnośnie stóp procentowych. Stanowisko NBP na temat przyszłorocznej inflacji poznamy dopiero w listopadzie, chociaż Rada Polityki Pieniężnej w swoim piątkowym komunikacie już zaznacza, że "trwałość i tempo poprawy koniunktury, a także perspektywy inflacji są obarczone bardzo wysoką niepewnością. W szczególności niepewność ta dotyczy trwałości podwyższonego obecnie globalnie poziomu inflacji".
Jak podkreślił niedawno członek Rady Polityki Pieniężnej Łukasz Hardt, w obecnych 5,5 proc. inflacji, Polska ma wpływ tylko na 3,5 proc., zaś pozostałe 2 proc. są uzależnione od sytuacji globalnej, na którą ani NBP, ani rząd nie mają już żadnego wpływu.
Zdaniem większości ekonomistów, założenia rządu dotyczące poziomu przyszłorocznej inflacji są niedoszacowane, a tłumaczenie tych prognoz tym, że gospodarka światowa wróci na swoje przedpandemiczne tory, to myślenie magiczne i życzeniowe.
Ile faktycznie wynosi inflacja?
Prof. Konrad Raczkowski, dyrektor Instytutu Ekonomicznego Społecznej Akademii Nauk uważa, że na początku 2022 r. inflacja może zbliżyć się do 6 proc., a w kolejnych miesiącach przyszłego roku tylko nieznacznie spadnie.
Przy czym, jak zaznacza prof. Raczkowski, jeśli chodzi o inflację postrzeganą jako realny, a nie statystyczny koszyk zakupowy dóbr i usług, to pozostanie ona na dotychczasowym, czyli dwucyfrowym poziomie.
Najprościej zjawisko to tłumaczy Cezary Głuch, znany w sieci też jako Trader21. Według popularnego blogera oficjalna inflacja nie odzwierciedla realnego wzrostu cen. Każdy z nas ma bowiem inną strukturę wydatków i inaczej odczuwa wzrost cen.
GUS badając inflację nie bierze pod uwagę np. cen mieszkań ani tego, że ludzie wybierają tańsze zamienniki produktów spożywczych, przez co tzw. koszyk Inflacyjny żywności nie rośnie tak, jak to ma miejsce w rzeczywistości.
Z kolei prof. Raczkowski dodaje, że rząd, który ma również wpływ na inflację np. poprzez nowe podatki, nie wliczył ich do przyszłorocznego budżetu, zatem prognozowana inflacja ich nie uwzględnia. Nie wiadomo więc, czy zadziałają one jak bufor czy akcelerator inflacji. Mowa tu o nowych podatkach z Polskiego Ładu.
Minister finansów Tadeusz Kościński tłumaczył to m.in. tym, że rząd nie może uwzględniać w budżecie wpływów z ustaw, które nie zostały jeszcze przez Sejm uchwalone.
Zdaniem prof. Raczkowskiego mało prawdopodobny jest również scenariusz, który zakłada rząd, że ceny światowych surowców w przyszłym roku wyhamują.
- Trudno oczekiwać, żeby zerwane pandemiczne łańcuchy dostaw zostały przywrócone, a rosnące kaskadowo ceny wyhamowały. Zwłaszcza przy fali wprowadzanych na całym świecie nowych opłat i podatków i naturalnym instynkcie lokowania kapitału w bardziej pracujące aktywa. To utrzymuje rynek niezrównoważonej podaży i nadmiarowego popytu – podkreśla profesor.
Płyniemy na zderzenie z górą lodową?
Prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC i były wiceminister finansów, ostrzega, że rząd zaniżając na papierze inflację, prowadzi bardzo niebezpieczną dla podatników grę.
Z jednej strony wyższa od prognozowanej inflacja da w przyszłym roku znowu nadwyżkę budżetową spowodowaną wyższymi wpływami z podatków – tak jak jest to obecnie.
Realna wartość polskiego długu będzie niższa. Tylko w tym roku, dzięki nieoszacowaniu inflacji (rząd planował, że w ujęciu średniorocznym wyniesie ona tylko 1,8 proc., a wynosi ona już 5,5 proc.) nasz dług jest o 87 mld zł niższy.
Z drugiej strony ludzie i tak odczują na własnej skórze postępującą drożyznę, nawet jeśli nie będzie jej w oficjalnych statystykach i nastąpi większa presja na wzrost wynagrodzeń. To z kolei napędzi jeszcze bardziej inflację i znajdziemy się w pułapce bez wyjścia.
Z kolei ekspert finansów publicznych, prof. Artur Walasik z Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach zwraca uwagę, że niedoszacowanie inflacji może mieć poważny wpływ na zrealizowanie zadań po stronie wydatków państwa. Wydatki ujęte w budżecie są bowiem nieprzekraczalne. Im mniejsze będą wiec zakładane wpływy do budżetu, tym mniej też będzie można wydać pieniędzy.