Ostatnio rząd zapowiedział korekty w programie Mieszkanie bez wkładu własnego. Po pierwsze: zmieniono limit cenowy za metr kwadratowy nieruchomości, która może zostać nabyta w ramach państwowego wsparcia. Po drugie: zniesiono przepis o minimalnej wielkości gwarancji, co oznacza możliwość wniesienia większego wkładu własnego i skorzystanie z programu.
Dostępność mieszkań na rynku
– Podniesiemy ceny metra kwadratowego o jedną dziesiątą. Ta zmiana jest podyktowana obecną sytuacją na rynku i gwałtownym wzrostem cen – zapowiedział niedawno Juliusz Tetzlaff, szef departamentu mieszkalnictwa przy Ministerstwie Rozwoju i Technologii.
Limit ceny metra kw. dla mieszkań dostępnych w programie ma zostać podniesiony o 0,1 wartości wskaźnika odtworzeniowego lokalu (z 1,3 do 1,4 na rynku pierwotnym i 1,2 do 1,3 na rynku wtórnym).
Przez wskaźnik przeliczeniowy rozumie się przeciętny koszt budowy 1 mkw. powierzchni użytkowej budynków mieszkalnych. Wojewodowie ogłaszają go co 6 miesięcy i na podstawie tych danych
Co na to eksperci rynkowi? – Podniesienie limitu cen bez wątpienia wpłynie pozytywnie na dostępność mieszkań w ramach programu. Tylko z pozoru planowana zmiana ma być kosmetyczna (chodzi o mnożniki cen mają być podniesione o 0,1 – przyp. red.). Efekt tej zmiany mogą jednak docenić potencjalni kupujący. Okazuje się bowiem, że jeśli wyższe limity cen działałyby dziś, to do wsparcia kwalifikowałoby się nie co czwarte mieszkanie wystawione dziś na sprzedaż w miastach wojewódzkich, ale około 35-40 proc. oferty. Zmianę na plus szczególnie byłoby widać w miastach, w których dostępność ofert spełniających warunki cenowe programu jest obecnie śladowa (Kraków, Lublin, Szczecin) – mówi w rozmowie z Money.pl Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments.
Podobnego zdania jest Jarosław Jędrzyński, ekspert portalu RynekPierwotny.pl. – W trzech na siedem lokalizacji głównych krajowych metropolii przedmiotowa dostępność zarówno lokali nowych, jak i z drugiej ręki dość wyraźnie zwyżkuje. W pozostałych przypadkach statystyk o jednocyfrowym wymiarze przed korektą limitów, choć różnica jest widoczna, to jednak dane po korekcie dalej pozostają jednocyfrowe, a więc zdecydowanie niewystarczające – mówi Jędrzyński.
Statystyki przygotowane przez Polski Związek Firm Deweloperskich dla money.pl mówią, że w Łodzi dostępnych byłoby ok. 13 proc. mieszkań, w Krakowie 20 proc., w Warszawie 29 proc., a we Wrocławiu 33 proc. ofert. – W związku z powyższym jako PZFD zaapelowaliśmy do Ministerstwa Rozwoju i Technologii o pójście krok dalej i zwiększenie wskaźników do poziomu 1,4 dla rynku wtórnego oraz 1,5 dla rynku pierwotnego – komentuje Patryk Kozierkiewicz, aplikant radcowski Polskiego Związku Firm Deweloperskich.
Duże "ale"
Zasadniczym problemem, na który zwracają uwagę nasi rozmówcy, jest reakcja banków na wprowadzony program i zdolność kredytowa Polaków.
– Nie spodziewam się jednak, by miało to znacząco zwiększyć ruch na rynku nieruchomości, ponieważ po ostatnich zmianach stóp procentowych większym problemem jest brak zdolności kredytowej, a nie wkładu własnego. Z drugiej strony przeszkodą może być też nikłe zainteresowanie programem banków – mówi w rozmowie z money.pl Wojciech Rynkowski, ekspert Extradom.pl.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Okazuje się bowiem, że jak dotąd oficjalnie do programu dołączyło jedynie pięć banków: Pekao, PKO BP, Alior Bank, BPS oraz Bank Spółdzielczy Rzemiosła w Krakowie. Jak podaje Bartosz Turek z HRE Investments, lista ta ma być rozszerzana, bo BGK informuje, że prowadzi stosowne rozmowy z kolejnymi sześcioma instytucjami.
– Wpływ na taki stan bez wątpienia ma sytuacja rynkowa (podwyżki stóp procentowych), ale też zaordynowane przez UKNF zacieśnienie polityki kredytowej. Jest to szczególnie ważne w kontekście uruchomionego pod koniec maja rządowego programu kredytów bez wkładu własnego. Jego zadaniem jest pomoc rodakom, którzy nie mają swojego mieszkania, aby wyprowadzić się "na swoje". Problem w tym, że przecież w tych potencjalnych kredytobiorców uderzają podwyżki stóp procentowych i fakt, że w ostatnich miesiącach wyraźnie spadła zdolność kredytowa – mówi nasz rozmówca.
– Może też dlatego banki nie spieszą się z wprowadzaniem kredytów bez wkładu własnego do oferty. Źle wyglądałaby bowiem sytuacja, gdyby okazało się, że chcąc kupić w ramach rządowego programu przeciętne dwupokojowe "M" w mieście wojewódzkim, trzeba zarabiać nierzadko 7-10 tysięcy złotych na rękę – uzupełnia Bartosz Turek.
Weronika Szkwarek, dziennikarka money.pl