Sąd sprawdził pracowników Biedronki. 400 martwych dusz w związkach zawodowych

Sąd Rejonowy w Poznaniu zmniejszył związkom zawodowym w Biedronce liczebność o… 400 osób. Problem w tym, że przez szczególną ochronę prawną związkowców - zarówno pracodawca, jak i same związki - nie wiedzą, kogo sędzia wykluczył. W piątek w Poznaniu rozprawa apelacyjna - związkowcy odwołali się od wyroku.

Sąd sprawdził pracowników Biedronki. 400 martwych dusz w związkach zawodowych
Źródło zdjęć: © PAP | Tomasz Gzell

Duże i silne związki zawodowe w firmie są nie tylko realną siłą w sporach i negocjacjach z pracodawcą, dają też skuteczną ochronę przed zwolnieniami. Zwłaszcza gdy jest się ich członkiem.

Do tej pory pracodawcy w Polsce musieli wierzyć związkom na słowo, kiedy ci podawali im, ilu mają u siebie działaczy. Są to bowiem dane szczególnej kategorii i pracodawcy nie mają do nich dostępu. Chodzi o ochronę związkowców przed ich represjami i dyskryminacją.

Znowelizowana w ubiegłym roku ustawa o związkach zawodowych, a dokładnie jej art. 25 [1], wprowadza rewolucyjną zmianę w tym zakresie. Dzięki nowym przepisom pracodawca może powiedzieć związkowcom: "sprawdzam!" i wówczas sąd może zweryfikować ich liczebność. Z takiej możliwości skorzystał Jeronimo Martins, właściciel ogólnopolskiej sieci sklepów Biedronka.

Obejrzyj także: Zakaz handlu. Sonik: do kościoła nie chodzi się, gdy sklep jest zamknięty

Według związkowców Biedronki na koniec grudnia 2018r. było 1700 związkowców, ale zarząd firmy uważał, że jest ich dużo mniej. Sąd rejonowy w Poznaniu przyznał firmie rację.

Panny i mężatki

Zanim jednak zapadło korzystne dla pracodawcy orzeczenie, sędzia z Poznania zobowiązał Jeronimo Martins, by dostarczyło mu spersonalizowaną listę pracowników, w tym listę osób, od których wynagrodzeń potrąca składki związkowe i porównał ją z listą osobową członków dostarczoną mu przez związkowców.

- Okazało się, że listy są bardzo różne. Wątpliwości sądu wzbudziło członkostwo aż 400 osób. Związkowcy nie posiadali podpisanych wniosków o przyjęcie tych osób w poczet związkowców, ani odpowiednich uchwał, które w takim przypadku przewiduje ich statut. Sąd ustalił również, że część osób wskazanych jako członkowie związku nie była pracownikami spółki - mówi Sławomir Paruch, prawnik z kancelarii PCS Paruch Chruściel Schiffter, reprezentujący pracodawcę w sądzie.

Podkreśla jednocześnie, że w uzasadnieniu do orzeczenia nie padają żadne konkretne nazwiska, pracodawca nie może ich bowiem poznać. - Co innego związki zawodowe. Te mają wgląd do tych danych wrażliwych - podkreśla prawnik.

Tyle że... sami związkowcy również nie wiedzą, o kogo sądowi chodzi. Jak to możliwe? - Sąd nie mógł nam zaliczyć kilkuset osób w poczet związkowców, bo lista dostarczona do sądu przez pracodawcę ma się nijak do naszej - twierdzi Piotr Adamczak, przewodniczący NSZZ "Solidarność" przy Jeronimo Martins.

- Dostaliśmy od sądu wgląd do list pracodawcy i próbowaliśmy, na podstawie numerów PESEL, zgadnąć, o jaką osobę może chodzić. To są często kobiety, które zmieniały nazwiska. Przykładowo, u nas jest Nowak, a na liście pracodawcy to już jest Kowalska - dodaje Adamczak.

Związkowiec przyznaje jednak, że to niejedyny problem z listami, które nie były na bieżąco aktualizowane. - W firmie pracuje obecnie ok. 67 tys. ludzi, roczna rotacja to 25-30 proc. - wylicza związkowiec.

Wojna na rozprawy

Adamczak zaprzecza, by podanie pracodawcy zawyżonej liczby członków miało na celu ochronę określonych osób w firmie przed planowanymi zwolnieniami lub inne płynące z faktu bycia związkowcem korzyści. - Nic nam nie wiadomo o żadnych planowanych restrukturyzacjach zatrudnienia. Ludzie sami ze sklepów odchodzą - informuje Piotr Adamczak.

Według przewodniczącego współpraca pracodawcy ze związkami zawodowymi układa się fatalnie i ten utrudnia im działalność związkową. - Również wytoczyliśmy Jeronimo Martins sprawę. Nie możemy się od nich doprosić imiennej listy osób, które wpłacają do nich nasze składki związkowe. Nie wiemy, kto je nadal wpłaca, a kto zawiesił wpłaty. Dostajemy tylko kwotę łączną w przelewie, a z niej trudno coś wyczytać - mówi.

Twierdzi, że przez to pokrzywdzeni są nie związkowcy, ale ludzie, którym związki często nie mogą wypłacać należnych świadczeń z tytułu pogrzebu czy narodzin dziecka. - Zdarzało się, że wypłacaliśmy świadczenia osobom, które nie wpłacały nam składek, a inne, które zadeklarowały członkostwo, nie miały potrącanych z pensji odpowiednich kwot i świadczenia im się nie należały - podaje związkowiec.

Pracodawcy nie mają jednak prawnego obowiązku tworzenia takich list imiennych (na wniosek związku) ani tym bardziej ich przesyłania. Mało tego, w świetle przepisów o ochronie danych osobowych, nie wolno im tego robić. - Pracodawca, który potrąca składki związkowe z wynagrodzenia pracowników, a następnie te dane przetwarza w celu innym niż sam przelew bankowy, naraża się na surową odpowiedzialność prawną. Grzywny za złamanie ustawy o RODO sięgają nawet milionów euro. Kwoty kar są bowiem procentem od obrotów - przypomina Paweł Korus, były wieloletni sędzia orzekający w sądzie pracy, adwokat w kancelarii prawnej A. Sobczyk i Współpracownicy.

Związkowcy nie składają broni. Odwołali się od wyroku sądu pierwszej instancji. Rozprawa apelacyjna odbędzie się już w najbliższy piątek, 6 marca w Sądzie Okręgowym w Poznaniu. Do tego czasu związkowcy mają dostarczyć sędziemu wyjaśnienia w sprawie wykluczonych 400 "związkowców".

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:money.pl
Biedronkazwiązki zawodowegospodarka

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (102)