Zasady bezpieczeństwa, jakimi kierują się polskie porty, opisuje w czwartek "Gazeta Wyborcza". Jak czytamy, nie ma u nas saletry amonowej w czystej postaci - czyli w takiej, w jakiej była składowana w stolicy Libanu.
W bejruckim porcie od 2013 roku znajdowało się 2,7 tys. ton tej substancji, które pochodziły z porzuconego przez rosyjskiego biznesmena statku. Władzom wielokrotnie zwracano uwagę na zagrożenie, jakie niesie za sobą trzymanie w portowych magazynach tak ogromnej ilości saletry, aż w końcu doszło do tragedii. Straty prezydent Libanu oszacował na 15 mld dolarów.
Jak podaje "Wyborcza", w polskich portach - w Gdańsku i w Gdyni - znajdują się nawozy sztuczne na bazie saletry amonowej. W takiej formie również jest to substancja niebezpieczna.
W Gdańsku jest 2040 ton nawozów z dodatkiem saletry, a w Gdyni - 3002 ton. Jak tłumaczy "Wyborczej" Magdalena Kierzkowska, przedstawicielka Urzędu Morskiego w Gdyni, nawozy te magazynuje się w miejscach suchych, z dala od źródeł ciepła i przeładowuje w portach.
Firmy, które chcą prowadzić działalność w porcie, mają obowiązek zgłosić do Urzędu Morskiego informacje o ładunku niebezpiecznym. Wypełniają dokładne sprawozdanie, jakie zasady bezpieczeństwa stosują.
Zgłoszenia są sprawdzane przez urzędników, władze portów przeprowadzają też doraźne inspekcje. Do tej pory nie zostały stwierdzone żadne uchybienia związane z obsługą nawozów na bazie saletry amonowej.