W przypadku Rafała Mundrego największym zaskoczeniem były… cytryny. Okazało się, że był to najczęściej kupowany przez niego produkt. W 2019 roku znalazł się w jego koszyku aż 110 razy.
- Moim celem nie było moim celem śledzenie cen ani oszczędzanie. Chodziło o sprawdzenie wielkości miesięcznego budżetu na wypadek kredytu hipotecznego i szaleństw WIBOR-u gdyby rata miała mi skoczyć – tłumaczy Rafał Mundry w rozmowie z WP Finanse.
Ekonomista chciał po prostu kupić mieszkanie na kredyt i postanowił zorientować się ile i na co wydaje, gdzie może przyciąć koszty.
- Jedyny cel takiego spisu jaki mi przyświecał to sprawdzenie czy przy obecnych zarobkach poradziłbym sobie ze spłatą kredytu hipotecznego. Chciałem zatem sprawdzić ile to ja pieniędzy wydaję przez miesiąc. A ile jestem w stanie odłożyć – dodaje.
Ale po jakimś czasie zaczął też zwracać uwagę na ceny.
- Zaskoczeniem było to, że ceny nie rosły tak jak o tym się głośno mówiło. Przynajmniej dla mnie ale to prawdopodobnie przez mój specyficzny koszyk. Widać na pewno, że owoce i warzywa zachowuję się bardzo sezonowo. Ale głównie mowa o tych krajowych. Pomidor potrafił zimą kosztować 17 zł a latem 4 zł za kg. Ale już np. awokado Hass przez cały rok trzymało taką samą cenę. Ruch cen w górę zaobserwowałem dopiero pod koniec roku (wrzesień-październik). Podrożały na przykład ser żółty czy mleko. Rzadziej też zaczęły się pojawiać sezonowe promocje na niektóre produkty albo nie były już tak głębokie jak poprzednio (łosoś, herbata) – mówi nam Mundry.
Swoje wydatki zaczął spisywać 1 stycznia 2019. Notował produkt i cenę, później dodawał do tego miejsce zakupu.
- Przyznaję, że nie jest ani trudne ani zbytnio czasochłonne (jeśli zna się dobrze Excela i jego formuły, sumy, autouzupełnianie, metody wyszukiwania itd.). Najważniejsze jest to, by brać paragony i jak najczęściej płacić kartą, gdyż wtedy zostaje ślad na wyciągu banku, nawet jeśli sami zapomnimy o jakichś wydatkach – twierdzi Rafał Mundry.
Co i ile zdrożało?
Okazuje się, że w prywatnym badaniu inflacji dla pojedynczego człowieka, wzrost cen był w 2019 roku prawie niezauważalny. Mundry od 1 stycznia do 31 grudnia kupił łącznie 2065 rzeczy, w tym 9 kilo cukru czy 19 kostek masła. W Biedronce, którą najłatwiej obserwować, zdrożały jedynie 3 rzeczy: mleko z 1,95 zł na 2,05 zł, ser żółty 2,99 zł na 3,29 zł i chipsy Lays 3,99 zł na 4,99 zł.
- Muszę jednak powiedzieć, że mój spis jest trudny do ekstrapolacji jakichś wniosków. Jest on całkowicie niereprezentatywny dla ogółu – tłumaczy Rafał Mundry.
Chodzi choćby o to, że pracuje w korporacji, wyrabia nadgodziny a w drodze do i z pracy mija cztery Biedronki i to głównie w nich się zaopatruje.
- A i trzeba przyznać, że ceny tam potrafią być znacznie konkurencyjne w porównaniu do mniejszych sklepów, zwłaszcza gdy czasem zdarza się na coś promocja – przypomina Rafał Mundry.
Czy liczenie "własnej" inflacji ma sens?
Trzeba pamiętać o kilku bardzo istotnych sprawach. Ekonomia jest nauką społeczną a nie ścisłą. Wiele definicji ekonomicznych nie ma więc typowego dla nauk ścisłych opisu. Podobnie jest z inflacją. W praktyce każdy wie, że inflacja to proces wzrostu cen, ściśle połączony ze spadkiem realnej wartości pieniądza. Produkty stają się coraz droższe, więc złotówka jest mniej warta i odwrotnie.
Ale metod liczenia inflacji jest mnóstwo. Ekonomistom udało się wypracować kilka wzorców, które w sposób dość obiektywny pokazują proces wzrostu cen. W Polsce i innych krajach UE stosuje się te same zasady. Wylosowana grupa ok. 38 tysięcy gospodarstw domowych co miesiąc wpisuje wszystkie swoje wydatki w specjalny formularz. Uzyskane w ten sposób dane są potem analizowane i obrabiane.
- Doświadczenia wielu krajów wskazują, że niekiedy pojawia się rozbieżność między wzrostem cen odczuwanym przez konsumentów a faktyczną inflacją obliczaną przez urzędy statystyczne. Inflacja postrzegana jest zwykle wyższa od rzeczywistej. Źródłem rozbieżności jest skłonność ludzi do wnioskowania co do ogólnego wskaźnika cen na podstawie tylko tych towarów czy usług, których ceny wzrosły w największym stopniu – twierdzą analitycy GUS.
- Każdy miesiąc potrafi być zupełnie inny. W jednym pojawił się czasem jakiś dłuży weekend u rodziców i koszty spadały. W innym laptop się popsuł pojawił się ogromny wydatek (całe szczęście na raty) albo rura zatkała. Nie wspominając już o podyplomówce. I porównywanie metodologicznie nie ma sensu. Ciężko też porównywać ceny, gdyż niektóre produkty były kupowane po cenach regularnych i czasami po cenach promocyjnych – mówi Mundry o swoich wyliczeniach. Ale nie zamierza ich porzucać.
- Mam nadzieję, że w tym roku będę równie wytrwały i każdy wydatek będę odnotowywał (wciąż to robię). Ale obawiam się, że znów metodologicznie jakiekolwiek głębsze analizy będą bez sensu. Kupiłem w końcu mieszkanie i planuję wydać na jego wykończenie 100 tys. zł - czyli pięciokrotnie więcej niż kwota jaką wydałem w całym minionym 2019 – dodaje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl