Marcin Walków, money.pl: Coraz więcej mówi się o mobilności jako usłudze. Kupowanie samochodów stanie się passé?
dr Jacek Pawlak, prezes Toyota Central Europe: Rynek motoryzacyjny odchodzi od modelu, w którym trzeba było mieć odłożoną większą sumę pieniędzy, aby wejść w posiadanie nowego samochodu. Te są coraz droższe. Dziś w zasadzie na ten cel trzeba mieć co najmniej 100 tys. zł, jeśli nie mówimy o najmniejszych i najtańszych modelach z rynku.
Mobilność jako usługa zmienia tę perspektywę - cena zakupu przestaje mieć kluczowe znaczenie, bo za taki samochód można płacić np. 1000 zł miesięcznie. Nie zapominajmy też o różnych formach współdzielenia samochodów: autach na minuty, kojarzeniu pasażerów i kierowców jadących w tym samym kierunku. To wszystko razem napędza rozwój mobilności i ułatwia ludziom dostęp do niej.
Może w pewnym momencie samochody staną się już zbyt drogie, aby myśleć o tym, by mieć coś "swojego" do stałej dyspozycji?
Cena samochodów jest coraz wyższa, bo i samochód staje się coraz bardziej nowoczesny i bezpieczny za sprawą czujników, radarów, kamer, asystentów.
Jednak o tym, czy samochód jest drogi, czy tani, nie decyduje cena jego zakupu. Klienci indywidualni jeszcze tak tego nie postrzegają, ale firmy - już tak. Dla nich najbardziej istotna jest cena późniejszej odsprzedaży.
Czyli wartość rezydualna.
Dokładnie. Z tej perspektywy nieważne, czy nowy samochód kosztuje 100 tys. i sprzedamy go później za 50 tys. zł, czy też kosztuje 120 tys. zł i zostanie sprzedany za 70 tys. zł. On nadal kosztuje 50 tys. zł. I tu dochodzi druga kwestia - ile do tej sumy trzeba będzie dołożyć w trakcie eksploatacji. I wtedy bierze się pod uwagę zużycie paliwa, jak często będziemy wymieniać klocki hamulcowe, ile razy odwiedzimy warsztat, i tak dalej, i tak dalej. Po latach te koszty potrafią przewyższyć kwotę zakupu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Poza tym samochód traci na wartości już w momencie wyjeżdżania z salonu. Stąd duża popularność rocznych i dwuletnich aut.
Ten pogląd już przeszedł do lamusa. W obecnej sytuacji rynkowej może się okazać, że zaraz za drzwiami salonu sprzedamy samochód za cenę wyższą niż zapłaciliśmy u dealera. Kryzys półprzewodnikowy, przerwane i zakłócone łańcuchy dostaw sprawiły, że na nowy samochód nierzadko trzeba czekać blisko rok, a nawet dłużej. A jest grono chętnych, którzy auta potrzebują "na już" i są gotowi za to zapłacić.
Poza tym, ten sam model i w tej samej konfiguracji zamówiony za rok będzie droższy niż dziś. Wystarczy przyjrzeć się temu, co dzieje się na rynkach surowców. Stal, nikiel, aluminium biją rekordy na giełdach, osiągając szczyty od czasów kryzysu naftowego z lat 70. Gdy za dwa lata będziemy sprzedawać samochód kupiony teraz, może się okazać, że straciliśmy niewiele lub nawet wcale.
Zacznie się inwestowanie w samochody a nie w nieruchomości?
To już się dzieje. Coraz częściej słyszymy, że ktoś woli kupić nowe auto, pojeździć nim rok lub dwa, zamiast czekać, aż wartość pieniędzy leżących na koncie stopnieje przez inflację. Poza tym to wymaga mniejszego zaangażowania finansowego niż kupno mieszkania. Wszystko, co obecnie dzieje się dookoła sprawia, że samochód, zamiast tracić, to zyskuje na wartości.
Rozmawiał Marcin Walków, dziennikarz money.pl