Jak pisze "Dziennik Gazeta Prawna", długi szpitali i przychodni względem ZUS wynoszą już ponad 400 mln zł. I to tylko z tytułu składek za połowę 2019 roku. Dla porównania - w całym 2017 roku było to 323 mln zł, a w 2018 - 370 mln zł.
- Kiedy szpital musi zdecydować, czy kupić opatrunki albo leki, czy zapłacić za ubezpieczenie, to czasem nie ma wyboru - mówi "DGP" Lidia Kodłubańska, była dyrektorka jednego z gdyńskich szpitali.
I choć lekarze czy pielęgniarki zostaną przyjęci do lekarza nawet jeśli nie mają opłaconego ubezpieczenia, to oznacza to dla nich więcej biurokracji.
Obejrzyj: Podatek handlowy? Nie łudźmy się: będzie drożej
Co gorsza, takie zadłużenie będzie prawdopodobnie rosło. Wszystko za sprawą wzrostu wynagrodzeń, przede wszystkim płacy minimalnej.
Według wyliczeń Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych, wzrost pensji będzie musiał od stycznia objąć aż 15,5 tys. pracowników, co oznacza konieczność znalezienia 112 mln zł.
Ale na tym nie koniec. - Podniesienie pensji personelu sprzątającego do 2600 zł brutto oznacza, że musimy podnieść wynagrodzenie technika rehabilitacji, który ma obecnie 2,7 tys. zł na rękę - mówią dyrektorzy szpitali.
I choć pieniędzy z NFZ jest więcej, to wciąż bardzo dużo brakuje. Przychody musiałyby wzrosnąć w niektórych placówkach nawet o 10 proc.
Przedstawiciele powiatowych szpitali czekają na nowy rząd i rozmowy z ministrem zdrowia. - Liczymy, że powie nam, jak chce rozwiązać tę sytuację - mówi Waldemar Malinowski, szef Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl