W spółdzielniach mieszka 10 mln Polaków - przypomina dziennik Fakt. Od lat zgłaszają problemy z władzami, które od lat okupują stanowiska, nie można ich skutecznie skontrolować, ani prześwietlić pensje. Odwołanie to walka z wiatrakami. Mają dość.
Nadzieję na zmianę rozbudziły rozwiązania projektowane w resorcie sprawiedliwości. Miała być kadencyjność niedłuższa nić 5 lat.
"Ustawa zakreśla maksymalny dopuszczalny czas trwania kadencji na pięć lat. Spółdzielnia ma zatem możliwość określenia w przepisach wewnętrznych czas trwania kadencji, uwzględniając górną granicę czasową przewidzianą w ustawie. Kadencyjność spowoduje, że funkcjonowanie członków zarządu działających w imieniu spółdzielni będą podlegać bieżącej ocenie członków. Takie rozwiązanie zwiększające konkurencyjność będzie niewątpliwie motywować członków zarządu do wydajnego i efektywnego zarządzania spółdzielnią" – wynika z uzasadnienia do projektu ustawy.
Kłopot w tym, że nie została ograniczona liczba kadencji, które mogą piastować prezesi. Przez co władze mogą po 5 latach ponownie zostać na stanowiskach.
Zarząd ma być wybierany i odwoływany przez walne zgromadzenie, a więc wszystkich spółdzielców. To ważne rozwiązanie, ale jego skuteczność będzie zależeć od frekwencji spółdzielców.
Ma być również wgląd do dokumentów i możliwość robienia zdjęć dokumentacji. "Majątek spółdzielni jest prywatną własnością jej członków, tym samym wydaje się, że członkowie powinni mieć dostęp do umów, które mają wpływ na sposób zarządzania mieniem spółdzielni" - argumentują pomysłodawcy w projekcie.
Problem w tym, że choć chęci do zmiany są, jest nawet projekt, ale tempo zmian jest marne. Jednak po jesiennej rekonstrukcji rządu projekt reformy trafił do resortu rozwoju Jarosława Gowina i tam utknął. Dopiero teraz wrócił na tory. W rządzie jednak nie ma zgody co kształtu nowego prawa. Dla jednych to rozwiązanie problemu, dla innych utrwalenie patologii.