Do 2007 r. w spółdzielniach mieszkaniowych kluczowe decyzje podejmowały zebrania przedstawicieli. Wówczas jednak ustawodawca uznał ten model działania za patologiczny. Było zazwyczaj tak, że garstka osób wybierała samych siebie do zarządzania spółdzielnią.
Ludzie ci z reguły byli powiązani z ludźmi zajmującymi od wielu lat prezesowskie fotele. Podjęto więc decyzję, że o wszystkich najważniejszych sprawach będą decydować walne zgromadzenia spółdzielców, w których mogą wziąć udział wszyscy członkowie kooperatywy.
Teraz jednak Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii proponuje, aby znów w spółdzielniach mogły działać zebrania przedstawicieli zamiast walnego. Czyli - mówiąc prościej - nastąpi powrót do demokracji pośredniej, zamiast bezpośredniej.
"Utrwalanie patologii"
"Przeprowadzona analiza stosowania przyjętej regulacji wykazała, że pomimo stworzonej możliwości uczestniczenia w walnym zgromadzeniu każdemu członkowi i tym samym wpływania na działalność spółdzielni, niewiele osób korzysta ze swoich uprawnień" - przekonuje resort rozwoju. Zastrzega przy tym, że powstanie zebrania zamiast walnego będzie możliwością w spółdzielniach, a nie obowiązkiem.
- To utrwalanie patologii. Dziś w walnych zgromadzeniach bierze udział ok. 7 proc. uprawnionych. Ministerstwo Rozwoju, zamiast szukać pomysłu, by aktywnie decydowało o sprawach spółdzielni 57 proc. lub 77 proc. mieszkańców, wymyśliło, że odbierze prawo głosu niemal wszystkim - mówi Money.pl wysoko postawiony urzędnik Ministerstwa Sprawiedliwości.
Zaznacza, że stanowisko resortu kierowanego przez Zbigniewa Ziobrę przedstawione w procesie konsultacji będzie jednoznacznie negatywne.
- Propozycja zaprezentowana przez Ministerstwo Rozwoju sprawia wrażenie udanego lobbingu prezesów spółdzielni. Niestety stracą na tym zwykli ludzie - przekonuje przedstawiciel MS.
Czy tak będzie w rzeczywistości? Adam Rymski, prezes warszawskiego stowarzyszenia "Razem dla Targówka", które pomaga osobom poszkodowanym przez stołeczne spółdzielnie, tego nie wyklucza. Jego zdaniem rzeczywiście jest kłopot z walnymi zgromadzeniami w spółdzielniach. Mała frekwencja wynika jednak nie tylko z tego, że ludzie się nie interesują, lecz przede wszystkim z faktu, jak organizowane są walne zgromadzenia przez zarządy spółdzielni.
- Często odbywają się one w dzień powszedni, są podzielone na części i trwają wiele godzin aż do nocy. Najważniejsze uchwały są podejmowane pod sam koniec obrad. Ludzie następnego dnia muszą iść do pracy i wolą się wyspać niż jechać na walne, które często odbywają się w innym mieście czy innej dzielnicy. Nie każdy ma samochód i wielu skutecznie do uczestnictwa w walnym zniechęca perspektywa szukania transportu nocą. Zarządy spółdzielni zapewniają zaś transport tylko dla "swoich" ludzi - relacjonuje Adam Rymski.
I dodaje, że Ministerstwo Rozwoju, chcąc zmiany przepisów, powinno iść w kierunku zachęcania członków spółdzielni - czyli w praktyce jej właścicieli - do korzystania ze swoich uprawnień. - Trzeba wymusić na zarządach spółdzielni mieszkaniowych organizację walnych zgromadzeń w czasie oraz miejscach jak najbardziej dogodnych dla mieszkańców. Ot, cała tajemnica - sugeruje Rymski.
"Dobra propozycja"
Grzegorz Jakubiec, prezes spółdzielni "Służew nad Dolinką", uważa jednak ministerialną propozycję za - co do zasady - dobrą. Szczególnie w warunkach stanu epidemii, który może jeszcze długo potrwać. A który wyklucza w zasadzie możliwość zwoływania walnych zgromadzeń w dużych spółdzielniach.
Zdaniem Jakubca wprowadzenie możliwości podejmowania decyzji przez zebranie przedstawicieli - grono co najwyżej kilkudziesięcioosobowe, a nie nawet kilkutysięczne - bardzo usprawni pracę spółdzielni mieszkaniowych w obecnej sytuacji.
Choć Jakubiec zastrzega, że opublikowany właśnie projekt wymaga kilku poprawek. Przede wszystkim samo przywrócenie zebrań przedstawicieli nie będzie idealnym rozwiązaniem, jeżeli nie zapewni się zasady pełnej reprezentatywności członków.
- Przedstawiciele powinni być z każdej nieruchomości w liczbie proporcjonalnej do liczby członków lub lokali danego budynku. Wówczas reprezentowani będą wszyscy mieszkańcy danej spółdzielni - zauważa Jakubiec.
Zgodnie zaś z projektem Ministerstwa Rozwoju możliwy jest wariant, w którym decydować o losie całej spółdzielni będzie grupa najaktywniejszych mieszkańców jednego z bloków. Co z kolei mogłoby się przełożyć, że np. w tym budynku byłyby wykonywane remonty, a nie w innych.
- Przedstawiciele powinni być wybierani przez mieszkańców, przy uwzględnieniu doświadczenia życiowego i zawodowego osoby kandydującej na tę funkcję. Jeżeli wybrany przedstawiciel się nie sprawdzi, to powinna być możliwość jego odwołania w każdej chwili przez mieszkańców i wyboru nowego - zauważa Grzegorz Jakubiec.
Pozytywnie o pomyśle resortu rozwoju wypowiada się za to Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich. Kamilla Dołowska, dyrektor zespołu prawa cywilnego w biurze RPO, mówi Money.pl, że eksperyment polegający na zapewnieniu wszystkim spółdzielcom prawa udziału w walnym się nie sprawdził. Ludzie z tej możliwości bowiem w zasadzie nie korzystają.
- Pamiętajmy, że wprowadzenie zebrań przedstawicieli będzie wymagało zmiany statutu spółdzielni. Większość członków będzie więc musiała się opowiedzieć za taką zmianą - wskazuje Dołowska.
Tyle że - jak przekonuje nasz rozmówca z Ministerstwa Sprawiedliwości - to tylko pozorny bezpiecznik. I wyjście z błędnego założenia, że podstawowych praw spółdzielców można pozbawić poprzez jednokrotne uzyskanie większości na walnym.
- Pamiętajmy, że prawo głosowania to tylko jedno z uprawnień spółdzielców. Tych jest znacznie więcej - mówi urzędnik.
Adam Rymski także zaznacza, że projektodawca zapomniał o jednym z najistotniejszych aspektów w życiu spółdzielczym, czyli o jawności.
- Obawiam się, że skończy się tak, iż nie będzie sposobu na to, by się dowiedzieć, o czym obradowano i jakie decyzje podjęto na posiedzeniach zebrań przedstawicieli. Już teraz przecież wielu prezesów spółdzielni ukrywa informacje przed mieszkańcami. Uważam, że przepisy powinny być precyzyjne, a tej precyzji w obecnym projekcie niestety brakuje - konkluduje stołeczny aktywista.
Ministerstwo Sprawiedliwości zapowiada zaś, że nie składa broni. I będzie starało się przekonać rząd, że zaproponowane przez resort rozwoju zmiany doprowadzą do celu wprost odwrotnego od zamierzonego. Czyli do umocnienia pozycji prezesów kooperatyw, a nie jej osłabienia.