- Czytałem ostatnio u was tekst o rolniczce, która winą za truskawki za 28 zł za kilogram obarcza pośredników. Chciałem powiedzieć, że owoce, które w takiej cenie są na straganie, ja kupuję od producenta po 22 zł. Nie kupuję ich za 5 zł. Teoretycznie mam 6 zł zysku na kilogramie, ale to tak nie wygląda - mówi Łukasz, właściciel zieleniaka na wrocławskich Krzykach.
Jak argumentuje, przy handlu warzywami i owocami trzeba uwzględnić m.in. duże straty. - Jak kupię 50 kg truskawek, to np. 10 kg może się nie sprzedać. Czasami nie sprzedam połowy, bo np. cały dzień pada deszcz, a mój towar w dużej części jest na zewnątrz - mówi Łukasz.
Średnio nie sprzedaje z różnych powodów ok. 10 proc. warzyw i owoców. Nie wyrzuca ich. Trafiają na cele charytatywnie i do rodziny.
Zobacz także: Polski Holding Spożywczy ma powstać do końca roku. "Nie chcę prężyć muskułów bez uzasadnienia"
- Denerwuje mnie, że jeździ się po pośrednikach z powodu słynnej fasolki po 40 zł, drogiego bobu czy pietruszki. Te produkty są drogie, bo ich brakuje przez słabe zbiory albo są to pierwsze plony. Tu działają prawa rynku, a nie chciwi handlowcy - mówi Łukasz.
Gruszki na spodzie
Nasz rozmówca ma też duże problemy z jakością rodzimego towaru. Gruszka pochodzi z Persji, u nas jest dla niej za zimno, jak ma być cudna, to raczej nie będzie z naszego kraju. - Górna warstwa w skrzynce bywa ładna, ale niżej są już drobne lub przegniłe. Na to naciąłem się wielokrotnie, dlatego mam piękne, włoskie gruszki i nie ukrywam tego przed klientami - mówi handlowiec.
Dodaje, że jest patriotą gospodarczym, ale klient nie kupi od niego "małej, brzydszej gruszki", tylko dlatego, że jest nasza.
Waga faktury
- Czasami trudne jest zdobycie towaru dobrej jakości i kupuje się od przypadkowego rolnika. Jak wystawię fakturę RR (zakup od rolnika ryczałtowego), skarbówka jej nie honoruje - mówi handlowiec, dodając, że oczywiście są też rolnicy, z którymi od lat współpracuje, sprzedają solidny towar, nigdy nie oszukują, a także są płatnikami VAT. Zakup od rolnika, który rozlicza się ryczałtowo, oznacza dla sprzedawcy warzyw, że musi ponieść koszty podatku VAT i obrotowego, których sobie już nie odliczy.
Są jeszcze koszty stałe. Czynsz za jego skromny sklepik to miesięcznie 3 tys. zł. Do tego należy doliczyć media, ZUS i podatki. - Pochłania to 12 tys. zł miesięcznie. Nie chcę i nie będę narzekał, chcę tylko pokazać, jak krzywdzące jest twierdzenie, że to przez nas, pośredników, są takie ceny. Ludzie po prostu nie wiedzą, że ta budka z zieleniną kosztuje. Jeżeli odejmiemy od tych przysłowiowych już 28 zł wszystkie koszty, to dla nas zostają jakieś 2-3 zł zysku - wyjaśnia Łukasz.
Hejt
Pochodzi z rodziny rolniczej i zna tę branżę dobrze. Z żoną Dianą wspólnie studiowali, by pracować w administracji. Rozczarowały ich jednak zarobki. Stąd wziął się pomysł na warzywniak. Zaczęli 5 lat temu. Co roku biją się z myślami o końcu kariery w tym biznesie. Hejt nie pomaga iść dalej.
Jak opowiada, ta niechęć jest powszechna. Nawet od członków rodziny, często rolników, słyszy, że ma skandaliczne ceny. - Słyszę: w skupie biorą od nas za maliny 2 zł, a ty sprzedajesz za 20 zł. Tyle, że te za 2 zł to owoce przemysłowe. Producenci świeżych owoców na rynek wyceniają je po 15-16 zł za kg - wyjaśnia.
Jego zdaniem ludzie nie dostrzegają różnicy między przemysłowymi owocami, a takimi, które chcieliby zjeść. Te do konsumpcji muszą być odpowiednio zbierane, przechowywane i bardzo krótko nadają się do sprzedaży. - To musi kosztować - wyjaśnia Łukasz.
Konkurencja
Największą konkurencją są dla niego przydrożne straganiki. Wyglądają jakby sam rolnik sprzedawał na nich swoje płody. Prawda, zdaniem Łukasza, jest jednak inna. - To też pośrednicy, ale bez kosztów i podatków. Mogą mieć trochę taniej, ale zrozumcie dlaczego. Oni tylko kupują towar, rozkładają parasol i różnicę w cenie w całości biorą dla siebie - mówi właściciel zieleniaka.
Lidl czy Biedronka cenowo też są poza konkurencją. Stragan Łukasza ma bronić się jakością. Produkty są ładnie wyeksponowane, marchewki i pietruszki stoją na baczność. - Sieci nie osiągną takiej jakości. Mają dłuższy czas dystrybucji, a ja w nocy jestem na giełdzie i kupuję produkty zebrane z pola dzień wcześniej - chwali się przedsiębiorca.
Przez pierwsze 3 lata Łukasz i Diana nie wyjechali nawet na weekend. Łukasz codziennie o 2 w nocy melduje się na giełdzie, a potem z żoną przerzucając się na zmianę obowiązkami przy trójce dzieci i sklepiku, czynnym do 19. - Nigdy nie pomyślałbym, że to taka ciężka praca. Wiecznie nieprzespane noce, kiedyś nawet zasnąłem w kolejce w urzędzie. Pierwsze 3 lata to hardcore. Potem zaczęliśmy wyjeżdżać na wakacje, ale tylko w styczniu, gdy jest największy zastój - mówi Łukasz.
Latem na wakacje nie jeżdżą. Wtedy miesięcznie na czysto mają 10-15 tys. zł. Potem zarabiają dużo mniej, czasem niemal wyłącznie na koszty. - Średnia roczna na naszą dwójkę łącznie to jakieś 6-7 tys. na rękę. Po pierwszym roku chcieliśmy rzucić warzywniak. To do nas wraca praktycznie co rok, ale teraz skoro stoimy na nogach, też nie ma co kombinować, bo przez wirusa trudno o pracę. Trzeba się cieszyć z tego, co jest - podsumowuje Łukasz.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie