Gdy kilka tygodni temu Europa potrzebowała natychmiast setek tysięcy par rękawiczek jednorazowych, maseczek i innych środków ochrony osobistej, a okazało się, że takie ilości można sprowadzić tylko z Chin, które są głównym producentem, co jednak zajmie trochę czasu, bo te nie są w stanie sprostać popytowi, pojawiły się głosy, że trzeba skończyć z uzależnieniem od chińskich producentów. Różni politycy rozwijali wizję świata po pandemii, w którym produkcja w większym stopniu będzie odbywać się w Azji na rzecz wzmocnienia produkcji europejskiej.
Realizacja tych deklaracji wymaga jednak dużo czasu i środków finansowych: zbudowania zakładów i całej infrastruktury dookoła nich, ale też znalezienia pracowników, którzy wykonają pracę za możliwie niskim wynagrodzeniem. Wprawdzie w najbliższym czasie to pracodawcy będą dyktować warunki finansowe, ale i tak nie ma możliwości, by Polacy czy Węgrzy pracowali za takie pieniądze jak Chińczycy.
To jeden z powodów, dla których nieprędko zakończymy współprace z chińskimi dostawcami. Innym jest to, że podczas gdy Ameryka północna i Europa nadal są rozłożone na łopatki przez wirusa, Chiny już się praktycznie podniosły i nadrabiają straty.
Raymond Yeung, główny ekonomista Australia & New Zealand Banking Group na region Chin, Hongkongu, Makau i Tajwanu, zwraca jednak uwagę w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", że Zachód potrzebuje jakiegoś "Planu B" na okoliczność innych katastrof, które mogą naruszyć łańcuchy dostaw. Nie powinny dalej uzależniać się od Chin, lecz bardziej aktywnie współpracować z krajami Azji Południowo-Wschodniej.
- Najrozsądniejszym i najbardziej możliwym rozwiązaniem wydaje się dywersyfikacja produkcji. Zresztą ta idea pojawiła się już w czasie wojny handlowej, kiedy stało się jasne, że dotychczasowe rozwiązania były pułapką. Pierwszy krok rozdzielania produkcji podjął Foxconn, ogłaszając budowę fabryki w USA. Wciąż utrzymuje jednak gigantyczną produkcję w Chinach, m.in. w Shenzhen, gdzie zapewnia miejsca pracy dla setek tysięcy osób. Trudno byłoby im się z Chin całkowicie wycofać – uważa Yeung.
Podkreśla, że Azja Południowo-Wschodnia to dość naturalny kierunek dywersyfikacji, ale sam proces będzie zdaniem długotrwały.
- To biedne kraje z ubogą infrastrukturą: trzeba postawić fabryki, zwiększyć przepustowość portów – tego nie można osiągnąć w rok czy dwa lata. Dlatego też Chiny wciąż pozostaną liderem. Nie należy też zapominać o krajach rozwiniętych, takich jak Japonia czy Korea. One, gdy już otrząsną się z kryzysu, wrócą do gry, a mają wiele do zaoferowania – uważa ekspert.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl