"Drugą dawkę szczepionki Pfizera miałem otrzymać 30 maja o godz. 18 w punkcie szczepień przy ul. Borowskiej. Usłyszałem, że mam czekać, bo musi uzbierać się grupa, by można było przygotować fiolkę szczepionki. Zdziwiłem się, ale z rozmów pielęgniarek dowiedziałem się, że ludzie nie przychodzą po drugą dawkę" - relacjonuje pan Michał z Wrocławia.
Jak dodaje, pracownice punktu "wisiały" na telefonach, by wydzwonić poumawianych ludzi i upewnić się, że na pewno będą.
"Do jednej fiolki musiała się uzbierać 6-osobowa grupa – tak zrozumiałem. Ja nie czekałem bardzo długo, ale za mną siedziały dwie osoby i nie wiem, jak długo musiały czekać, by znalazły się jeszcze cztery kolejne do szczepienia" - dodaje w liście przesłanym nam na kontakt dziejesie.wp.pl.
Postanowiliśmy zweryfikować tę informację u źródła, a więc w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym przy ul. Borowskiej we Wrocławiu, gdzie działa punkt szczepień COVID-19. Faktycznie, wieczorami trwa "polowanie" na chętnych do szczepienia.
- W pierwszej części dnia umawiamy szczepienia w normalnym trybie. Jednak pod koniec dnia rozrabiamy fiolki pojedynczo i staramy tak umawiać pacjentów, aby żadna dawka się nie zmarnowała. Stąd też grupujemy chętnych na szczepienie, kiedy uzbiera się sześć osób, rozrabiamy preparat – wyjaśnia w rozmowie z money.pl Monika Kowalska, rzecznik szpitala przy ul. Borowskiej we Wrocławiu.
- Kiedy wiemy już, jaka liczba osób się nie stawi na szczepienie, panie rejestratorki obdzwaniają osoby z listy rezerwowej. Szczegółowo planujemy rozrabianie preparatów - podkreśla Monika Kowalska.
Różne strategie
Sprawdziliśmy, czy również w innych punktach też stosuje się tę metodę. Jak usłyszeliśmy we wrocławskiej Przychodni Krynica, która znajduje się niedaleko Szpitala Klinicznego, w mniejszych punktach wygląda to inaczej.
- Szpitale działają w inny sposób. Dostają duże zasoby szczepionek i muszą je we właściwy sposób dystrybuować. U nas szczepimy raz w tygodniu grupę około 30-60 osób w zależności od tego, ile dostaniemy preparatów - słyszymy w rejestracji. - Szczepimy i Pfizerem, i Moderną. Jeszcze nie zdarzyło się, aby ktoś nie przyszedł po drugą dawkę. Nie grupujemy też pacjentów.
Podobnie jest w Rzeszowie, który zasłynął na całą Polskę ze skuteczności w szczepieniu obywateli.
- Nie grupujemy pacjentów. W naszych punktach z góry wiemy, ile osób danego dnia będzie szczepionych. Rozrabiamy dawki dla konkretnej liczby pacjentów. Raczej rzadko się zdarza, aby ktoś nie przyszedł, a był zarejestrowany. Zdarza się, że dzwonią, aby przesunąć termin np. z powodu choroby – słyszymy u konsultanta Centrum Medycznego Medyk w Rzeszowie.
Ludzie się nie stawiają
Choć nie we wszystkich punktach, to jednak problem jest coraz bardziej dostrzegalny, przekonuje dr hab. Tomasz Dzieciątkowski, wirusolog i mikrobiolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
- Ludzie nie przychodzą z powodu błędnego przekonania, że już po pierwszej nabrali odporności, z obawy przed pogorszeniem samopoczucia po szczepieniu. Podwody są różne. Sami prosimy się o nieszczęście - mówi.
Choć w końcówce maja dochodzimy już do liczby 7 mln w pełni zaszczepionych (dwiema dawkami Pfizer/BioNTech, Moderna i AstraZeneca lub jedną Johnson & Johnson) Polaków, to przybywa osób, które nie stawiają się na drugie ukłucie.
Po drugą dawkę szczepionki przeciwko COVID-19 nie zgłosiło się ponad 9 tys. osób - informowało tydzień temu Ministerstwo Zdrowia. Problem najczęściej dotyczył preparatu firmy Pfizer.
Czas ma znacznie. Ponad 17 tys. zmarnowanych dawek
I tu wracamy do pana Michała, który musiał czekać, aż zbierze się grupa 6 osób na Pfizera. Wyjaśnijmy, dlaczego przy tej szczepiące tak ważne jest właściwe dysponowanie preparatami.
Szczepionka tej firmy musi być przechowywana w bardzo niskiej temperaturze, a rozmrożona i później rozrobiona na poszczególne dawki, musi zostać w krótkim czasie użyta. W przeciwnym razie nadawać się będzie tylko do utylizacji.
Jak wynika z danych resortu zdrowia, od początku szczepień, czyli od 27 grudnia 2020, zutylizowano łącznie 17 357 dawek szczepionki (dotyczy to różnych firm, ministerstwo nie rozróżnia tej statystyki na producentów).
Jak wynika z informacji o szczepionce Pfizera zamieszczonych na rządowych stronach, po wyjęciu z zamrażarki, nieotwartą szczepionkę można przechowywać maksymalnie do 5 dni w lodówkach (w temperaturze od 2°C do 8°C) i przez maksymalnie 2 godziny w temperaturze do 30°C.
Aby móc ją podać pacjentowi, trzeba ją jeszcze rozrobić. Z jednej fiolki uzyskuje się 5-6 dawek. Kłopot w tym, że preparat swoją stabilność chemiczną i fizyczną zachowuje jedynie przez 6 godzin w temperaturze od 2°C do 30°C.
Wzrosty zakażeń w Wielkiej Brytanii
Choć w Polsce notujemy spadki zakażeń i może się wydawać, że "wirus jest w odwrocie", jak to w ubiegłym roku padało z ust polityków, to sytuacja w innych krajach pokazuje, że wciąż sytuacja jest niebezpieczna.
W Wielkiej Brytanii za wzrost liczby zakażeń odpowiada indyjski wariant koronawirusa. Choć szczepionka chroni także przed nim i pierwszą dawkę wakcyny w Wielkiej Brytanii przyjęło ok. 73 proc. dorosłych mieszkańców, to wciąż nie wystarczy, by zdławić SARS-CoV-2. Dlatego m.in. tak potrzebne jest szczepienie również drugą dawką. Na Wyspach przyjęło ją obecnie mniej niż 50 proc. dorosłych obywateli.