Co roku nastroje w polskiej ochronie zdrowia są trudne, ale obecna sytuacja gospodarcza spędza sen z powiek wielu dyrektorów szpitali. Oni starają się przeprowadzać inwestycje, które pomogą ochronić placówki przed galopującymi cenami prądu. Niektóre z nich oszczędzają na ogrzewaniu i oświetleniu. Inne zaś zmieniają obsadę dyżurów pielęgniarek tak, aby płacić im jak najmniej - czytamy w "Rzeczpospolitej".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Najbardziej cierpią pielęgniarki
O tym, jak finansowo muszą sobie radzić placówki medyczne, widać na przykładzie szpitala powiatowego w Kraśniku. Adam Jedliński, jego dyrektor, w rozmowie z "Rzeczpospolitą" powiedział, że szpital kładzie nacisk na realizację większej ilości świadczeń medycznych, czy przejście na elektroniczny obieg dokumentów. Dodatkowo uruchomiono instalację fotowoltaiczną. - Wdrożone działania są wciąż niewystarczające - dodał Jedliński.
Okazuje się, że to niejedyna próba szukania oszczędności. "Rzeczpospolita" pisze, że w szpitalu w Kraśniku pielęgniarki z wyższymi kwalifikacjami nie będą pracowały podczas świąt oraz w czasie nocnych dyżurów. Dlaczego? Ponieważ trzeba im więcej zapłacić.
Nie będą już pracować w systemie równoważnym, a więc nie otrzymają dodatku za pracę w porze nocnej i w święta. To dyskryminacja ze względu na wykształcenie i posiadane kwalifikacje. Przygotowujemy pismo w tej sprawie do inspekcji pracy – mówi Bernarda Machniak, przewodnicząca Regionu Lubelskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych, cytowana przez "Rzeczpospolitą".
Dyrekcja się tłumaczy
Dyrektor szpitala powiatowego w Kraśniku twierdzi, że zmiany w grafiku są konieczne, ponieważ sytuacja budżetowa szpitala jest tragiczna. - Płynność finansowa SP ZOZ w Kraśniku jest poniżej akceptowalnych wskaźników, co utrudnia udzielanie świadczeń medycznych. Dlatego zmieniamy grafiki pracy, tak by powodowały mniejsze obciążenie finansowe – wyjaśnia dyrektor Jedliński w rozmowie z "Rzeczpospolitą".
"Rzeczpospolita" informuje, że nie tylko pielęgniarki z Kraśnika przez roszady w grafikach zarabiają mniej. Dotyczy to także pracownic z Lublińca czy Pszczyny.
Wszystkiemu winien system
O tym, że szpitale znajdują się w tragicznej sytuacji finansowej, informowaliśmy w sierpniu. Nowelizacja ustawy o minimalnych wynagrodzeniach w ochronie zdrowia zapewnia minimalne płace w szpitalach i przychodniach dla personelu etatowego. Nowe przepisy zagwarantowały podwyżki od 17 do 41 proc.
Koszty podwyżek ma sfinansować NFZ. Ministerstwo Zdrowia oszacowało, że wyższe pensje pochłoną ok. 6,5 mld zł. Niestety, w praktyce okazało się, iż taka suma nie wystarczy, zwłaszcza przy wysokiej inflacji i m.in. rosnących kosztach energii. Taką informację przekazała senacka komisja zdrowia, powołując się na sygnały od dyrektorów szpitali. Pojawiło się ryzyko zamykania oddziałów, zwłaszcza teraz, kiedy szpitale tną koszty, a także wielu lekarzy odchodzi z zawodu.
Braki kadrowe w polskich szpitalach to problem, który istnieje od wielu lat, ale kiedy nakładają na nie sytuacje kryzysowe, jak pandemia, czy masowe protesty, kruchość systemu jest jeszcze bardziej widoczna. Odczuwamy ją w praktyce, kiedy zamykane są oddziały i szpitale, a kolejki do specjalistów się ciągną miesiącami.