Do najnowszego badania Nielsena dotarła "Gazeta Wyborcza". Wynika z niego, że na alkohol wydajemy więcej (wzrost o 2,5 mld zł w ciągu roku), ale za to pijemy mniej (litraż mniejszy o 1 proc.).
Wniosek? Kupujemy co prawda nieznacznie mniej alkoholu, ale za to lepszej jakości albo po prostu droższego.
Najpopularniejsze od lat jest piwo. To właśnie ono odpowiada za prawie połowę sprzedaży całej branży alkoholowej. Na złocisty trunek Polacy wydali przez ostatnie 12 miesięcy aż 18 mld zł. Coraz popularniejsze jest też piwo bezalkoholowe, na które wydajemy już dziś więcej niż na płatki śniadaniowe czy gumy do żucia.
W ostatnich tygodniach widać pierwsze objawy kryzysu pandemicznego. Trzeci kwartał to spadek produkcji aż o 7,3 proc.
Co oprócz piwa? Tradycyjnie wódka, której sprzedaż znacząco wzrosła na starcie pandemii. - Ludzie w amoku robienia zapasów brali po prostu dużą butelkę czystej wódki „na wszelki wypadek” - mówi "GW" Witold Włodarczyk, szef Związku Pracodawców "Polski Przemysł Spirytusowy".
Rośnie również sprzedaż mniej popularnych alkoholi. Rumu kupiliśmy o 37 proc. więcej, dżinu - o prawie jedną trzecią, a do tego o 26 proc. więcej tequili i 20 proc. whisky.
Polskich producentów martwi znaczący spadek produkcji cydru. Sprzedaż to już zaledwie 50 mln zł. A jeszcze kilka lat temu miał to być nasz narodowy napój.
Rynek alkoholu na świecie ma jeszcze jeden problem. W coraz większej liczbie krajów wprowadzane są ograniczenia w jego sprzedaży. Powód? Oczywiście pandemia koronawirusa.
Jak pisaliśmy w money.pl, w  Europie wiele państw w dobie pandemii ogranicza swoim obywatelom dostęp do napojów wyskokowych. Najdalej idące przepisy wprowadziła Portugalia i Irlandia Północna. Tam m.in. wycofano alkohol ze stacji benzynowych.
Również w Belgii i Holandii wszystkie bary i restauracje zamknięto. Zakazano również sprzedaży alkoholu między 20 a 7 rano.
W Polsce na razie takich planów nie ma, ale być może w przyszłości rząd zdecyduje się na taki ruch. Kilka tygodni temu taki pomysł był całkiem poważnie rozważany.