O potencjalnych opóźnieniach pisze "Dziennik Gazeta Prawna" oraz "Gazeta Wyborcza". Chodzi o sytuację, gdy z powodu spadku przychodów pracodawca obniży pracownikowi wymiar czasu pracy oraz pensję o 20 procent.
Media wskazują na fakt, że w ustawie wprowadzono zapis, który może być dla wielu firm brzemienny w skutkach. Przepisy mówią bowiem, że państwo dopłaci połowę obniżonej pensji. Pisaliśmy o tym wielokrotnie w money.pl.
Problem polega na tym, że rząd wprowadził limit. Rządowa dopłata nie może być wyższa niż 40 proc. średniego wynagrodzenia. I tu uwaga. Ma to być średnia pensja, obowiązująca w kwartale poprzedzającym złożenie wniosku.
W praktyce - ma to być średnie wynagrodzenie za pierwszy kwartał 2020 roku. To ogłasza prezes GUS, ale robi to zazwyczaj... w połowie maja.
To znaczy, że państwo nie będzie mogło dopłacić do pensji pracownika, bo po prostu nie będzie wiedziało, ile taka dopłata wyniesie. Na tym nie koniec. Firma nie otrzyma bowiem dopłaty do pracowników najlepiej zarabiających, czyli z pensją powyżej trzykrotności średniej pensji z... tak - pierwszego kwartału 2020 roku.
W obecnej sytuacji oczekiwanie na dopłaty przez 1,5 miesiąca nie wchodzi w grę. Już teraz wiele firm ledwo zipie i dodatkowe 6 tygodni może je po prostu zabić.
Być może rząd pozwoli, by w okresie przejściowym brać pod uwagę przeciętne wynagrodzenie z czwartego kwartału 2019 roku. Ale to o tyle niekorzystne, że koniec roku zawsze oznacza najwyższe pensje. Więc i dopłaty od państwa musiałyby być wyższe.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl