Najnowszy projekt aktualizacji tzw. tarczy antykryzysowej zakłada zawieszenie obowiązku odebrania przez pracownika zaległego urlopu do 30 września. Zdaniem Ministerstwa Rozwoju pozwoli to odkorkować firmy w okresie wakacyjnym, ponieważ to w tym czasie pracownicy najczęściej odbierają zaległe wolne, przez co nachodzą na siebie z tymi, którzy wykorzystują urlop bieżący.
- Idea słuszna. Elastyczność urlopowa jest jak najbardziej pożądana. Mechanizmy rynku pracy powinny dawać swobodę pracodawcy i pracownikowi. To jest taka prosta regulacja, która pozwala obu stronom dogrywać część szczegółów kontraktu zawodowego - komentuje dla money.pl dr Kazimierz Sedlak, dyrektor firmy doradztwa HR Sedlak&Sedlak.
Zgadzają się z nim także doradca zarządu Konfederacji Lewiatan i członek Rady Dialogu Społecznego Jeremi Mordasewicz oraz prezydent Pracodawców RP Andrzej Malinowski.
Zjawisko zaległego urlopu jest niehigieniczne
- Dla pracodawców wykorzystywanie w obecnej sytuacji przez pracowników urlopów zaległych jest bardzo istotne. Przyjęte rozwiązanie odpowiada na oczekiwania rynku i na to, co aktualnie dzieje się w wielu firmach. Dotyczy to w szczególności branż dotkniętych przestojem - ocenia Andrzej Malinowski.
- Kiedy pracodawca nie ma dla pracownika pracy to lepiej, aby wysłał go na urlop, niż miałby zdecydować się na redukcję zatrudnienia. Dla pracownika również jest to korzystniejsza opcja, bo przypominam, że skorzystanie przez pracodawcę z przestoju ekonomicznego z tarczy antykryzysowej wiąże się z obniżką pensji, a urlop jest płatny w 100 proc. - dodaje prezydent Pracodawców RP.
Natomiast Jeremi Mordasewicz zwraca uwagę, że zaproponowana regulacja nie powinna budzić sprzeciwu pracowników, ponieważ wszyscy rozumieją, że kryzys wywołany przez trwającą pandemię koronawirusa jest sytuacją wyjątkową.
- Kontaktuję się z wieloma pracownikami z wielu branż i mogę powiedzieć, że wszyscy rozumieją sytuację, w jakiej się znaleźliśmy. Pracownicy mają świadomość, że jadą na jednym wózku z pracodawcą - tłumaczy przedstawiciel Konfederacji Lewiatan.
- Natomiast nie powinniśmy dopuszczać do kumulacji zaległego urlopu. To z kolei jest "niehigieniczne", jeżeli spojrzeć na to w kategoriach dobrostanu psychicznego. Nie powinno być tak, że pracownik 2-3 lata nie korzysta z urlopu - dodaje Kazimierz Sedlak.
Maksymalne odszkodowanie słuszne w dobie pandemii
Zapisy nowego projektu tarczy zakładają również ograniczenie wysokości odpraw i odszkodowań za rozwiązanie "stosunku pracy, rozwiązania umowy agencyjnej, umowy zlecenia, czy innej umowy o świadczenie usług". Po nowemu zwolnionemu pracownikowi będzie przysługiwać maksymalnie 10-krotność minimalnej pensji, która obecnie wynosi 2,6 tys. brutto.
Wszyscy nasi rozmówcy zgadzają się, że w obecnej sytuacji jest to dobre rozwiązanie. Kazimierz Sedlak wskazuje, że Kodeks pracy nie jest przygotowany na sytuację wyjątkową, kiedy to firma nie działa, a musi wypłacać pełne pensje pracownikom.
- Wytłumaczę na przykładzie: państwo zabroniło działalności firmom eventowym, hotelarzom, właścicielom restauracji itd. Przedstawiciele tych branż nie mogą prowadzić działalności. Nie zarabiają i często nie posiadają rezerw finansowych. Powiedzmy, że mają ponad 20 pracowników, zatem muszą część zwolnić, bo nie mają innego wyjścia. Inaczej nie przetrwają. Zwolnienie wiąże się z okresem wypowiedzenia i odprawą. Koszty łatwo można policzyć - tłumaczy dyrektor Sedlak&Sedlak.
- Problem polega na tym, że to państwo zabroniło tym firmom prowadzić działalność, ale równocześnie nakazuje mi płacić dalej pensje i odprawy pracownikom oraz regulować zobowiązania wobec budżetu. Mówiąc wprost, państwo skazało te firmy na zagładę i nie poczuwa się do odpowiedzialności. Niestety nie ma to również nic wspólnego z ryzykiem biznesowym, które podejmuje każda osoba otwierająca firmę. Nikt w najśmielszych wyobrażeniach nie mógł przewidzieć sytuacji, że państwo nie pozwoli działać, ale przez kilka miesięcy każe płacić pracownikom pensje - dodaje Kazimierz Sedlak.
Z zaproponowanym przepisem zgadza się także prezydent Pracodawców RP, choć jednocześnie nie chciał odpowiedzieć na pytanie, czy zaproponowany mechanizm powinien wejść na stałe do Kodeksu pracy. Andrzej Malinowski stwierdził, że o tym powinna zadecydować Rada Dialogu Społecznego.
- W przypadku tej regulacji ważne są jej szczegóły. Albowiem zgodnie z pierwotną wersją projektu, rozwiązanie to objęłoby jedynie tych pracodawców, którzy wykazaliby odpowiedni spadek obrotów lub "istotny wzrost obciążenia funduszu wynagrodzeń". W szczególności ta druga przesłanka budzi nasze wątpliwości, na co zwracaliśmy uwagę Ministerstwu Rozwoju jeszcze podczas prac nad projektem - zwraca uwagę Andrzej Malinowski.
- Sposób jej obliczenia był bardzo skomplikowany, co dla wielu pracodawców mogłoby stanowić barierę uniemożliwiającą skorzystanie ze wsparcia określonego w tarczy 4.0. Liczymy jednak, że kwestia ta została ostatecznie zmodyfikowana, ponieważ przepisy zawarte w kolejnych wersjach tarcz antykryzysowych są już i tak nadmiernie skomplikowane, a przedsiębiorcy gubią się w gąszczu tych regulacji i związanej z nimi biurokracji - kończy nasz rozmówca.
Na inny aspekt zwraca uwagę Jeremi Mordasewicz, który jest zdania, że w normalnych okolicznościach powinna obowiązywać zasada pacta sunt servanda (umowy muszą być dotrzymane), a także, że pracodawca i pracownik powinni mieć dużą swobodę w ustaleniu zapisów umów.
- Ale w momencie czasu wyjątkowego, jakim jest trwająca epidemia, która zrywa relacje między firmami, które występowały w "czasach pokoju", to jednak trzeba wyważyć proporcje - ocenia rozmówca money.pl.
- Należy też zadać sobie pytanie, czy Kodeks pracy powinien chronić w tym samym stopniu osoby bardzo dobrze zarabiające co osoby o niskich dochodach? Celem Kodeksu powinno być zapewnienie równowagi na rynku pracy, danie poczucia bezpieczeństwa obu stronom kontraktu zawodowego i ochrona osób o niskich dochodach - wskazuje Kazimierz Sedlak.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl