Artykuł jest częścią cyklu #JedziemyWPolskę. Chcesz opowiedzieć o czymś, co dzieje się w Twojej miejscowości? Pisz na dziejesie@wp.pl!
Zacznijmy może od wskazania kryterium, jakie przyświecało nam przy ustalaniu "najgorzej ocenianej restauracji" w Krynicy Morskiej. Posłużyliśmy się do tego celu ocenami na mapach Google'a. Żeby jednak nie przypisać tego miana lokalowi, który dopiero rozpoczyna działalność, jako kryterium przyjęliśmy minimum 50 ocen wystawionych przez użytkowników.
"Rekordzistką" została restauracja koło pensjonatu o tej samej nazwie z wynikiem 2,9. Rozpiętość opinii na jej temat jest zaskakująca, gdyż najwięcej jest "piątek" i "jedynek". To już sugeruje, że lokal wśród klientów wzbudza skrajne emocje. Zresztą wystarczy wczytać się w komentarze.
Jedzenie bardzo smaczne, wszystko świeże i robione z sercem. Obsługa miła, znająca menu. Ceny normalne. Polecam w 100 proc. – pisze pani Wioletta i wystawia ocenę 5/5.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jedna gwiazdka za szybką obsługę, druga za ziemniaki i surówkę. Zupy – jedna letnia, a druga ciepła, a chyba powinny być gorące. Kotlet schabowy niestety pozostawiał wiele do życzenia. I to by było na tyle. Mam wybór i skorzystam z niego, [więc – przyp. red] tu nie wrócę – punktuje pani Agata (ocena 2/5).
Nie pozostało nam zatem nic innego, jak na własnej skórze sprawdzić ofertę gastronomiczną wybranego miejsca.
Zaczyna się niepozornie
Do lokalu oddalonego o kilkaset metrów od głównej ulicy docieram chwilę po godz. 13. Każdy, kto był nad polskim morzem, wie, że to jeszcze nie jest czas na obiad dla wczasowiczów. Restauracje i bary zaczną się zapełniać mniej więcej za godzinę, nie zaskoczyło mnie, że tylko jeden stolik w środku był zajęty. Choć z drugiej strony, ze względu na deszczową aurę, nie byłoby dziwne, gdyby więcej rodaków raczyło się np. piwem.
Na pierwszy rzut oka restauracja niczym się nie wyróżnia. Wzrok przyciąga przede wszystkim wejście do pensjonatu obok, a jego nazwa jest dobrze widoczna z ulicy. Parasole obok sprawiają wrażenie, jakby restauracja była otwarta dla gości noclegowni. To, że jest jednak otwarta dla klientów z zewnątrz, sugerują wywieszone na płocie cenniki i "potykacz" z wypisanym daniem dnia.
Zająłem miejsce przy drewnianym stoliku, jakich mnóstwo w knajpach w całej Polsce. Pod parasolem, by uniknąć kropel deszczu. Z kartą podeszła do mnie kelnerka, lecz później obsługę przejął jej kolega, który wcześniej pochłonięty był rozmową z – tak mi się wtedy wydawało, gdyż pałaszował zupę – klientem, który opowiadał mu o nadchodzącej w ten weekend imprezie.
Samo menu określiłbym jako "klasyczne". Bez żadnych graficznych wstawek, bez upiększania. Ot, informacja zapisana na białych kartkach, co można zjeść i za ile. Wyróżniała się natomiast wkładka z burgerami. Czarny kolor widoczny był z daleka, tak samo, jak obrazki soczystych kanapek i "ogniste" wstawki.
Jest lepiej, niż się spodziewałem
Jako że jestem nad morzem, to nie mogę obejść się bez ryby. Zamówiłem tuszę flądry z patelni, frytki i zestaw surówek, a do tego naturalny sok pomarańczowy. Dostałem mandarynkowy, co odkryłem już poniewczasie. Na jedzenie natomiast czekałem ok. 10 minut i trzeba przyznać, że wyglądało przyzwoicie. Solidna porcja (kelner uprzedzał, że ryba będzie mieć ok. 350-400 g, co było o tyle istotne, że ceny były podane za 100 g), sporo frytek i "zieleniny".
W zasadzie nawet cieszyłem się, że do obiadu siadłem "na czczo". Spodziewałem się, że po zjedzeniu będę nasycony przez dłuższy czas. Jakby na siłę szukać, do czego się przyczepić, to może do tego, że jedzenie nie parowało i frytki nie były przysmażone – choć to drugie to już kwestia gustu.
Jedyne, co w tym momencie mogło sprawić, że pozostanę dalej głodny, to smak. Po przytoczonej wcześniej opinii (i kilku innych, na które natrafiłem) miałem małą obawę, że posiłek będzie niezjadliwy. Jednak ostatecznie okazało się, że martwiłem się niepotrzebnie. W smaku w zasadzie też nie ma się do czego przyczepić. Nie jest to ryba, o której będę latami opowiadać znajomym, ale też nie wywołała we mnie niestrawności i wstrętu do samego siebie. Pomyślcie przez chwilę, jak zazwyczaj smakuje flądra w przeciętnych placówkach nad morzem – i już wiecie, jak smakowała moja.
Ciekawy był miks surówek – rzadko spotykam kukurydzę bez towarzystwa groszku. W pamięci jednak pozostała mi przede wszystkim marchewka, która była sama, bez żadnego dodatku.
Skąd zatem taka słaba ocena w sieci? – Te oceny gromadziły się na naszym koncie przez lata, więc może to opinie z wcześniej. Jak teraz sprawdzam ostatnie, to wszystkie są na pięć. Ta ogólna ocena nie przeszkadza nam w codziennej pracy, a ruch mamy spory – opowiada nam Agnieszka Tatur, menedżerka restauracji.
Lokal zaczął się zapełniać
W trakcie jedzenia przysłuchiwałem się wydarzeniom dookoła mnie, gdyż lokal powoli zaczął się zapełniać. Widocznie turystów nie zraża niska ocena w sieci (a może w ogóle się nimi nie kierują?). O ile, jak przychodziłem, to właściwie mogłem wybrać, gdzie usiądę, o tyle jak wychodziłem, to już rodzina stała w blokach startowych, by zająć moje miejsce, gdy tylko wstanę od stołu.
Wcześniej jednak kelnerka, która przyniosła mi kartę, musiała poradzić sobie z niezadowoleniem już obsługiwanych klientów. Grupie siedzącej przy jednym stoliku przyniosła – w ich ocenie – zimną zupę rybną i poprosili o jej wymianę. Przy zamówieniu innej pary zapomniała o frytkach i musiała donieść je osobno. Zresztą to chyba nie był jej dzień, bo nalanie piwa z beczki też sprawiło trudność i wyręczyć ją w tym musiała kierowniczka (a przynajmniej ktoś nadzorujący pracę kelnerów).
Kiedy stoły się zapełniły, z kryjówki wychynął chłopak, którego na początku wziąłem za klienta. Okazało się, że też jest kelnerem, więc prawdopodobnie wcześniej był na przerwie.
Ocena jest adekwatna? I tak, i nie
Kiedy skończyłem jeść, to obsługujący mnie kelner najpierw przez kilka minut "czaił się" przy moim stoliku i chyba czekał, aż go przywołam, a kiedy już do mnie sam podszedł, to zaskoczył go fakt, że chcę coś domówić. Spodziewał się, że zapytam o rachunek i na ustach zastygło mu pytanie "płatność gotówką czy kartą" (co z kolei mnie zdziwiło, bo na drzwiach do wnętrza widniała informacja o awarii terminala).
Zamówiłem kawę z mlekiem i od razu muszę ostrzec zapalonych kawoszy – nie będziecie zachwyceni. To zwykła kawa z automatu, choć od razu doprecyzuję, że chodzi o automat stojący w kuchni, a nie np. na dworcu.
Cała ta przyjemność kosztowała mnie ostatecznie 86,51 zł. Niemal połowę z tego stanowiła flądra (42,51 zł). To zrozumiałe, gdyż od dłuższego czasu ceny ryb w hurtowniach rosną. Poza tym przedsiębiorcy muszą podnosić ceny ze względu na rosnące koszty działalności związane przede wszystkim z coraz wyższymi rachunkami za energię i gaz.
Co do naszej restauracji, gdybym miał pokusić się o ocenę? Cóż, z jednej strony trzy gwiazdki na pięć wydają się adekwatne, a z drugiej – status prawdopodobnie najgorzej ocenianego lokalu w Krynicy Morskiej już niekoniecznie. W innych w tym mieście co prawda się nie stołowałem, więc być może rzeczywiście odwiedzona przeze mnie restauracja odstaje poziomem od pozostałych, choć jakoś trudno mi w to uwierzyć. Szczególnie że była ona dość chętnie odwiedzana przez turystów w "czasie obiadowym".
Krystian Rosiński, dziennikarz i wydawca money.pl