We wtorek w stolicy Arabii Saudyjskiej, Rijadzie, rozpoczęły się pierwsze od inwazji rosyjskiej na Ukrainę rozmowy między delegacjami USA i Rosji. Jak zapewniają Amerykanie, to jeszcze nie rozmowy pokojowe. Mają one jednak przygotować grunt pod spotkanie Donalda Trumpa z Władimirem Putinem, które również miałoby odbyć się w królestwie Saudów.
Wybór Rijadu nie jest przypadkowy, Mohammad bin Salman, popularnie zwany MBS, następca tronu Arabii Saudyjskiej sprawujący faktyczną władzę w kraju, ma bliskie relacje zarówno z przywódcą Rosji, jak i prezydentem Donaldem Trumpem, z którym łączy go biznesowe podejście do polityki i szereg interesów.
- Z pewnością organizacja rozmów w Arabii Saudyjskiej jest efektem jej pozycji, która umocniła się w ostatnich latach, jak też jej polityki balansowania od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Ważną rolę odegrała też sama postać następcy tronu, który na poziomie personalnym ma bardzo dobre relacje zarówno z Trumpem, jak i Putinem, a wybór Arabii Saudyjskiej nie jest też negatywnie postrzegany przez przywódców europejskich - mówi nam Sara Nowacka, analityczka ds. państw arabskich Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Zapraszając do stołu faktycznego przywódcę Saudów, Trump sprawia, że kraj ten wraca na pozycję lidera w regionie i pozwala Saudom zrzucić szaty pariasa. Jak przypomina portal BBC, królestwo znalazło się w międzynarodowej izolacji po morderstwie saudyjskiego dziennikarza w konsulacie w Stambule w 2018 roku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trump ubija interes
Od dawna mówiło się, że Arabia Saudyjska może być jednym z miejsc, które Donald Trump wybierze na pierwszą podróż zagraniczną, a Mohammed bin Salman był pierwszym przywódcą, do którego Trump zadzwonił po objęciu urzędu 20 stycznia.
Arabia Saudyjska zadeklarowała po tym, że zainwestuje w Stanach Zjednoczonych 600 mld dol. w ciągu najbliższych czterech lat oraz że zamierza rozszerzyć inwestycje i wymianę handlową z USA. Kilka dni później, podczas przemówienia online na Forum Ekonomicznym w Davos Trump wprost określił księcia Mohammeda bin Salmana jako "fantastycznego faceta".
Jak wskazał w rozmowie z money.pl Marcin Krzyżanowski, były dyplomata w Kabulu i orientalista, ekspert ds. Bliskiego Wschodu w think tanku Warsaw Institute, "kwestie gospodarcze u Trumpa stoją na pierwszym miejscu, a polityka jest wtórna względem ekonomii". - Ameryka ma potężne możliwości przekonania, przekupienia i zastraszenia swoich przeciwników, a jak się okazuje, również sojuszników i przyjaciół - uważa dyplomata.
W tym wypadku, wyciągając rękę do Saudów, Trump na jednym ogniu piecze kilka pieczeni. Oficjalnie wybrał kraj, który pozostał neutralny wobec oceny rosyjskiej agresji na Ukrainę (nie zgodził się na izolację Putina), z drugiej jest wieloletnim sojusznikiem USA. Liczy więc, że będzie to dobre miejsce dla rozwiązania "problemu" wojny. Przy okazji jednak prezydent USA załatwia swoje interesy.
Arabia Saudyjska od lat kupuje uzbrojenie od USA, dużo więcej niż Polska. Kolejne umowy opiewały na setki miliardów dolarów. Również firma deweloperska Trumpa (wciąż posiada w niej udziały) inwestuje w tym kraju. W lipcu ubiegłego roku kierowana obecnie przez synów prezydenta Trump Organization ogłosiła zawarcie umowy o współpracy z saudyjskim deweloperem i budowę luksusowej Trump Tower Jeddah w Dżuddzie.
Ważną kwestią będą surowce, a przede wszystkim ropa naftowa. Trump może wykorzystać ją jako dźwignię na Putina. Jeśli bowiem przekona Arabię Saudyjską - kraj, który ma możliwości samodzielnego wpływania na rynki ropy - do odmrożenia produkcji, spowoduje, że ceny surowca znacznie spadną. To nie tylko wywoła presję na Rosję, ale również pośrednio pomoże rozwiązać wewnętrzny problem Trumpa z inflacją. Pozostaje pytanie, czy po tę kartę sięgnie, czy będzie ona jedynie zawieszoną groźbą.
To kwestia wielowymiarowa. Z jednej strony obniżenie cen ropy wcale nie musi być na rękę wyborcom Trumpa. Teksas pompuje ropę i chce na niej zarabiać. Z drugiej strony już Joe Biden zakładał, że obniżenie cen surowca pozwoli zbić inflację, a dla Amerykanów oznacza to tańszą benzynę. Teraz opłaca się trzymać niską cenę, bo to ogranicza wpływy Rosji, ale po zawarciu pokoju wcale nie musi być priorytetem - zaznacza w rozmowie z money.pl Adam Drozdrowski, zarządzający funduszami InValue Multi-Asset.
Przypomnijmy, że Rijad do tej pory sprzeciwiał się zwiększeniu produkcji ropy w ramach OPEC i obniżeniu cen. W pewnym momencie zbliżenie z Moskwą określano nawet nieformalnym "paktem naftowym". Jednak ponowne zbliżenie USA z Saudami da Trumpowi, choćby pośrednio, potężne wpływy.
Saudowie nagle zyskują mocną pozycję
Dobre relacje Mohammeda bin Salmana z Donaldem Trumpem działają również na korzyść Saudów, którzy nagle zyskują mocną pozycję w regionie, a samego przywódcę wybijają na pozycję kluczowego międzynarodowego gracza.
Dla samego królestwa ważna jest rola mediatora w tak ważnym konflikcie, bo jest to kolejny element polityki zwiększania prestiżu systemów autorytarnych na świecie, jako tych, które także mogą pełnić normatywną rolę w porządku międzynarodowym, bo są "równie wiarygodne i działają na rzecz pokoju". Szczególnie kiedy w USA rządzi prezydent krytykujący wiele demokratycznych rządów - zaznacza Sara Nowacka z PISM.
Nie chodzi jednak tylko o prestiż. Saudowie również grają swoją grę. Jak pisaliśmy w money.pl, Rijad gotowy jest do podjęcia roli mediatora między USA a Iranem w celu wypracowania nowego porozumienia ograniczającego irański program nuklearny.
Wychodziłoby to naprzeciw wielokrotnie ogłaszanej przez Trumpa chęci zawarcia nowego porozumienia z Teheranem. Prezydent USA podkreślał, że chciałby widzieć Iran jako prosperujący kraj, ale bez możliwości posiadania broni jądrowej. Na drugiej szali kładł bowiem zwiększenie presji na Teheran i kolejne sankcje. Ale unormowanie stosunków z Iranem i jego nuklearne rozbrojenie rozwiązywało jeden z najbardziej istotnych problemów Arabii Saudyjskiej.
Jak mówi nam Sara Nowacka, irańskie ataki na instalacje naftowe w Arabii Saudyjskiej w 2019 r. nie spotkały się z reakcją USA i podkopały zaufanie do Waszyngtonu.
W marcu 2023 roku Arabia Saudyjska i Iran ogłosiły normalizację stosunków dzięki mediacji Chin. Teraz, jak pisał CNN, Rijad dostrzega historyczną szansę na ponowne złagodzenie napięć z Iranem.
W tej układance znacznie ma jeszcze jeden element. Chodzi o Izrael i Strefę Gazy. Arabia Saudyjska oficjalnie nie uznaje państwowości Izraela. Podczas poprzedniej kadencji Trumpa zawarto tzw. Porozumienia Abrahamowe, czyli wynegocjowane przy mediacji USA umowy normalizujące stosunki między Izraelem a Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, Bahrajnem i Marokiem. USA, ale i Izrael, dążą do tego, by rozszerzyć te porozumienia o Arabię Saudyjską. Może być więc to jeden z istotnych puntów do załatwienia.
Problem stanowi jednak rozwiązanie sytuacji w Strefie Gazy. Wizja Trumpa zakłada przesiedlenie z tego terytorium Palestyńczyków do sąsiednich krajów, a obróconą w gruzy Strefę Gazy przekształcenie w międzynarodową "Riwierę Bliskiego Wschodu" pod auspicjami Ameryki.
Nawet biznesowe podejście księcia bin Salmana może tu nie wystarczyć. Dla Arabii Saudyjskiej jedynym akceptowanym jest rozwiązanie dwupaństwowe, któremu z kolei przeciwstawia się Izrael.
- Być może Saudowie liczą, że mediacje i ich ewentualny sukces pozwolą na zwiększenie wpływu królestwa na przyszłość Strefy Gazy i konfliktu palestyńsko-izraelskiego generalnie, a także zbliży ich do wypracowania jakiegoś porozumienia z USA (względnie też z Izraelem), w ramach którego uzyskają od Stanów gwarancje bezpieczeństwa - zaznacza Sara Nowacka.
Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl