- To był masakryczny rok. Truskawki mamy od 30 lat i czegoś takiego jeszcze nie było. To najgorszy sezon, jaki pamiętamy z teściową. Na wszystkich plantacjach w gminie zgniło ok. 70 proc. owoców - mówi Joanna, rolniczka z gminy Bieliny, polskiego zagłębia truskawek.
Jak dodaje, nawet to, co udało się zebrać, trudno było sprzedać za opłacalne kwoty ze względu na jakość owoców. Warto jednak wiedzieć, że w dobrym roku zysk z hektara na poziomie 40 tys. zł, nie jest niczym nadzwyczajnym.
- W skupie dawali nam 3,20 zł za kilogram. To się zupełnie nie kalkuluje. To nie pokrywa nawet części kosztów za wypłaty dla pracowników i opryski. Tych pieniędzy się już nie odzyska, a owoce też były niewystarczająco dobre na sprzedaż do sklepu - mówi money.pl Joanna.
Zobacz także: Sfinks już zrezygnował z części restauracji. "Głównie wyszliśmy z centrów handlowych"
O dziwo, w tym roku nie ma powodów do narzekania na pracowników, udało się przyciągnąć ich wystarczającą liczbę. Pogoda jednak sprawiła, że w głowie pojawia się pytanie o dalszą uprawę letniego przysmaku.
Rzucić truskawki?
- Teraz naprawdę myślę o rzuceniu truskawki, ale człowiek jakoś zawsze myśli, że będzie lepiej. Mąż nie siądzie na traktor i mi tego nie zaorze, bo bym nie pozwoliła. Jak wybuchła epidemia i nie było pracowników, to sama pieliłam 1,5 hektara. Szkoda by mi tego teraz było - podsumowuje Joanna.
Jak się jednak okazuje, przez lata decyzję o zmianie profilu produkcji w tej gminie podjęło wielu rolników.
- Jeszcze w latach 80-tych mieliśmy 1500 hektarów truskawek, teraz jest ok. 600. Młodzi widzą, ile to pracy trzeba i jak niepewny jest zarobek - mówi sekretarz gminy Bieliny, Jadwiga Wójcik.
Jak wyjaśnia, siła robocza z roku na rok staje się dużo droższa, a pogoda mniej pewna. Dlatego młodzi rolnicy zastanawiają się nad innymi źródłami dochodów.
- To trudna praca. Rolnik sam tego nie zbierze. Truskawka też nie może czekać na polu i trzeba ludzi zorganizować w konkretnym terminie, bo po kilku dniach może być za późno. Trudno powiedzieć jak to będzie wyglądało za kilka lat - mówi Wójcik.
Miało być sucho
Bieliny słyną z truskawek. Na stronie internetowej gminy i Facebooku ten smaczny owoc rządzi niepodzielnie na niemalże każdym zdjęciu. Jednak od kilku tygodni nastroje w gminie, gdzie od początku lat siedemdziesiątych minionego wieku postawiono na uprawę truskawek, są mało radosne.
Nie inaczej jest też w innych truskawkowych zagłębiach. Stowarzyszenia Plantatorów Truskawek, również ocenia, że to był bardzo zły rok dla producentów. Przyczyniła się do tego przede wszystkim pogoda.
Jak się okazało, trudno się było przygotować na to, co przyniesie. Przecież jeszcze przed zbiorami mówiło się o powszechnej suszy w rolnictwie. Dlatego wielu plantatorów nie zabezpieczyło roślin przed szarą pleśnią, która atakuje, gdy jest zbyt wilgotno. To też mogło spowodować duże straty.
Rafał Sadłowski z grupy "Plantatorzy truskawek" uprawia swoje owoce w powiecie parczewskim w województwie lubelskim. Jak się okazuje, truskawkowy armagedon z Bielin to jeszcze nic. U niego było w tym roku gorzej.
Grad i deszcz
- Jeżeli ktoś zebrał 30 proc. plonu, to niech się cieszy. Dla mnie ten sezon był tragiczny. Dzień przed pierwszym zbiorem spadł na moją plantację grad. Owoce zostały poszatkowane. Z tych najbardziej dojrzałych zrobił się dżem. Tylko część przetrwała pod liśćmi - mówi Sadłowski.
Jakby tego było mało, tuż przed zbiorem zaczął padać deszcz. - Truskawka nie lubi deszczu podczas owocowania. Zaczęły się rozwijać choroby grzybowe. Jednej odmiany w ogóle nie zbierałem. Mój sezon był całkowitą porażką - mówi rolnik.
Tradycyjnie też nie było łatwo o pracowników. Wprawdzie tuż przed zbiorami miał już skompletowaną pełną ekipę, ale potem pojawił się problem.
- Jak zobaczyli, jak wyglądają te truskawki, przestali odbierać telefony. Jak dobrych owoców jest mniej na krzaczkach to trudniej o zarobek. Podniosłem płace z 2,5 do 4 zł za łubiankę, ale nie wiele to pomogło - mówi Rafał Sadłowski.
Truskawki miały być dla niego głównym źródłem dochodu w tym roku. Przeznaczył na ich uprawę 2 hektary. Teraz zamiast zysków liczy straty.
Orać plantacje? Ubezpieczyć?
- Po odliczeniu tego, co sprzedałem, jestem 35 tys. zł na minusie. Nie jest tajemnicą, że przy dobrych zbiorach na hektarze można zarobić nawet do 40 tys. zł. Na dziś chcę zaorać plantacje, nie wiem, czy będę sadził od nowa - mówi Sadłowski.
Rolnik rozważa taką możliwość, ale tylko przy odmianach, które nie będą owocowały w tym samym czasie. Chce w ten sposób zminimalizować ryzyko związane z pogodą, ale decyzji jeszcze nie podjął. Jak opowiada nigdy nie ubezpieczał plantacji.
- Znajomy ubezpieczył rzepak i ubezpieczyciel wymigiwał się, jak tylko mógł, żeby nie wypłacić odszkodowania. W przyszłym sezonie, jak wrócę do truskawki, jednak raczej się ubezpieczę - mówi.
Statystyki w tym zakresie nie są zbyt optymistyczne dla naszych rolników. Tylko kilkanaście procent z nich ubezpiecza swoje uprawy i zwierzęta. Polisy na truskawki nie wykupiła również rolniczka z Bielin.
Producenci owoców narzekają na dość wysokie i zapewne dlatego wielu tego nie robi. Średnio za 1 hektar truskawek przy założeniu dochodów na poziomie wspomnianych już 40 tys. zł. koszt ubezpieczenia przekroczyłyby dla sezonu ok. 4,5 tys. zł.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie