Impulsem dla takiej decyzji szefa rządu, jak twierdzą nasi rozmówcy, był ostatni rozjazd komunikacyjny w sprawie płacy minimalnej.
W maju ministra rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (Lewica) wyszła z propozycją, by płaca minimalna wynosiła 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia. To by oznaczało, że sięgnie 4888 zł, czyli będzie o ok. 10 proc. wyższa niż obecnie. Zapowiedź ta wywołała sporą konsternację, zwłaszcza po stronie pracodawców, bo to oznaczałoby dla nich kolejny istotny wzrost kosztów zatrudnienia pracowników.
Chwilę później dyskusje przeciął sam premier Donald Tusk, który zapewnił, że pensja minimalna w przyszłym roku wzrośnie, ale o 5 proc., co oznaczać będzie jej waloryzację o wysokość inflacji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Premier nie był zadowolony
Nasi rozmówcy z resortu pracy przekonują, że doszło do pewnego nieporozumienia, a jego szefowa odnosiła się do konieczności przygotowania ustawy wdrażającej dyrektywę o minimalnych wynagrodzeniach w UE.
Polska musi ją wdrożyć do listopada, ma ona wyznaczać nieobligatoryjną ścieżkę dojścia do odpowiednich wartości referencyjnych, na podstawie których ustalana byłaby minimalna pensja.
- To cel ambitny i nieobligatoryjny, w dodatku pieśń przyszłości. Płaca minimalna będzie określona na podstawie obecnych przepisów i wyniesie tyle, ile mówił premier. Po prostu dwie odrębne sprawy zlały się w jedną - słyszymy.
Mimo to premier Tusk nie był zadowolony z tej sytuacji.
Na jednym z posiedzeń rządu Dziemianowicz-Bąk dostała reprymendę za wpadkę z pensją minimalną. Premier powiedział elegancko, ale dobitnie, że to był ostatni raz - mówi nam osoba z rządu.
Remedium na tego rodzaju problemy koalicyjne ma być narzucone przez Tuska rozwiązanie.
- Wszystko ma przechodzić przez KERM Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów), zwłaszcza rzeczy drażliwe i wyborcze. Jak nie, będzie ostra reakcja premiera - mówi nasz rozmówca z rządu.
Ciszej o różnicach zdań
Kampania wyciszyła wiele sporów w koalicji i w rządzie dotyczących realizacji wyborczego programu czy zamierzeń rządu. Rozstrzygnięcia w takich sprawach jak zmiany w składce zdrowotnej, pomysły na politykę mieszkaniową czy ozusowania umów zleceń i o dzieło zeszły na dalszy plan.
Jednak po wyborach te kwestie wrócą i premier może się obawiać, że ministrowie z poszczególnych partii będą chcieli pochwalić się swoimi pomysłami. Nawet jeśli krytycznie patrzą na nie inni ministrowie z ugrupowań tworzących koalicję. A to może spowodować eskalację sporów koalicyjnych, co osłabi spoistość rządu i koalicji.
Widać więc, że Tusk chce uprzedzić rozwój wydarzeń. - To naturalny ruch premiera. Jak były rozdzielane resorty, my wzięliśmy na siebie te najtrudniejsze, rozliczeniowe, których ministrowie pewnie będą mieli do czynienia z PiS jeśli władza się zmieni. A koalicjanci dostali takie, w których mogą pokazywać, co zrobią dobrego dla ludzi, jak klimat czy rozwój. Hołownia z tego korzysta i to są kwestie, które będą musiały być przewartościowane, bo układ zaczął być dysfunkcjonalny - mówi nam ważny polityk PO.
Dziś w rządzie istnieje wstępny system selekcji pomysłów i propozycji. Tworzy go zespół do spraw programowania prac rządu, na którego czele stoi szef Komitetu Stałego RM Maciej Berek.
W jego skład wchodzą m. in. wiceministrowie z resortów finansów, rozwoju, rozwoju regionalnego czy MSWiA. Zadaniem zespołu jest m.in. podjęcie decyzji, czy różne resortowe pomysły zasługują na wpis do wykazu prac Rady Ministrów, co oznacza zielone światło dla ich przygotowania.
Jak widać, dotyczy to bardzo wstępnego etapu prac. Oprócz tego istnieje wspomniany KERM, który ma doradczą rolę dla rządu i premiera w kwestiach gospodarczych. Ma przygotowywać analizy, strategie, rekomendacje, decyzje, ale także rozpatrywać propozycje inicjatyw rządowych dotyczących gospodarki, finansów publicznych, zarządzania mieniem publicznym, rozwoju kraju. Na czele KERM stoi minister finansów Andrzej Domański.
Wzmocnienie ministra Domańskiego
Decyzja premiera to faktycznie rodzaj napomnienia, żeby ważne kwestie, które mogą wywołać napięcia, także polityczne, nie wychodziły poza rząd, dopóki nie zostaną przedyskutowane i nie zapadną w tych kwestiach jakieś uzgodnienia.
Widać, że Tusk chce powstrzymać licytację pomysłów ze strony ministrów. Pierwszą nauczką była już kwestia ogłoszenia przez ówczesnego ministra rozwoju Krzysztofa Hetmana pomysłu na "Kredyt na Start". Z powodu koalicyjnej różnicy zdań (przeciw jest Lewica i Polska 2050) projekt do tej pory nie ujrzał światła dziennego.
Przy okazji ruch premiera oznacza wzmocnienie pozycji ministra finansów Andrzeja Domańskiego, który kieruje KERM-em. Dzieje się tak w przeddzień otwarcia powyborczej dyskusji w rządzie na temat realizacji kolejnych pomysłów z umowy koalicyjnej.
Grzegorz Osiecki, Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl