- To sprawa delikatna i nieoczywista. Nie wszystko, co dzieje się w przestrzeni publicznej w związku z wyborami, a wymaga finansowania, może być jednoznacznie zakwalifikowane jako działania na rzecz konkretnego komitetu wyborczego - zauważa konstytucjonalista prof. Ryszard Piotrowski z Uniwersytetu Warszawskiego, zwracając uwagę na niejednoznaczność wynikającą z kształtu prawa wyborczego w Polsce.
Sprawa jest już w trybach Państwowej Komisji Wyborczej (PKW). Z jednej strony pracownicy Krajowego Biura Wyborczego (KBW) badają sprawozdania finansowe wszystkich komitetów wyborczych. Z drugiej wywierana jest polityczna presja, bo minister sprawiedliwości Adam Bodnar wysłał do KBW pismo, w którym opisuje wydatki Funduszu Sprawiedliwości w powiązaniu z okręgami wyborczymi, z których startowali politycy Suwerennej Polski.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Poprzednie kierownictwo Ministerstwa Sprawiedliwości przyznało w sumie 2043 dofinansowania na łączną sumę 224 mln zł (w tym 201,1 mln zł w okręgach, gdzie startowali kandydaci Suwerennej Polski) – napisał Adam Bodnar.
Zwraca uwagę, że dofinansowania z Funduszu Sprawiedliwości przyznawano w latach 2019-2023, czyli w okresie pokrywającym się z kampaniami wyborczymi do Sejmu i Senatu oraz kampanią referendalną.
Dla PiS nie ma sprawy, a wszelkie pytania na ten temat to - zdaniem polityków tego ugrupowania - próba kolejnego uderzenia w największą opozycyjną partię. Z kolei dla polityków obecnej większości sytuacja jest prosta: to było nielegalne finansowanie kampanii i PiS powinien ponieść konsekwencje.
Sprawa nieoczywista
O tym, że sprawa nie jest tak oczywista, słyszymy zresztą nie tylko od prof. Piotrowskiego, ale także od naszych rozmówców związanych z administracją wyborczą - byłą i obecną - oraz od polityków dobrze znających ordynację.
To z jednej strony efekt modelu funkcjonowania Państwowej Komisji Wyborczej, z drugiej przepisów prawa wyborczego, a z trzeciej - przyjętej praktyki.
Po pierwsze, model PKW przewiduje, że to instytucja odpowiadająca za organizację wyborów i potem ich rozliczenie, także w kontekście finansowym. Nie ma przypisanej skutecznej roli "policjanta", który w trakcie kampanii jest w stanie zainterweniować, jeśli widzi nieprawidłowości na dużą skalę.
Może oczywiście upominać czy interweniować np. w przypadku naruszenia ciszy wyborczej, ale nie ma tu odpowiedniego instrumentarium do bardziej rozbudowanej roli. Nawet po wyborach PKW może co najwyżej apelować do ustawodawcy, np. sygnalizując, że tzw. norma przedstawicielska (liczba mandatów do zdobycia w danym w okręgu, uzależniona od liczby wyborców) jest zaburzona już w ponad połowie okręgów, a ustawodawca - jak to ma w zwyczaju - przyjmie te uwagi i je zignoruje.
Po drugie, przepisy opisujące model PKW skupiają się na procedurach, ale pewne kwestie pozostają nieuregulowane.
Te najbardziej znane to przede wszystkim prekampanijna aktywność polityków. O ile w kampanii są np. limity wydatków, to przed nią już nie. Pamiętamy banery z wizerunkami polityków rozwieszone przed kampanią, na których reklamują np. kontakt z wyborcami czy życzą im szerokiej drogi.
Kolejna szara strefa to możliwości, jakie daje sprawowana władza, gospodarskie wizyty, przecinanie wstęg przez premiera czy ministrów w asyście lokalnych posłów. To też może być istotnym orężem wyborczym, choć nie jest zaliczane do kampanii.
To instrument, którym posługuje się każda władza, choć w ostatniej kampanii tego typu inicjatywy jak np. pikniki rodzinne resortu rodziny, pojawiły się na olbrzymią skalę.
Piszemy o szczeblu rządowym, ale nie mniej ważny jest on dla samorządowców.
W prawie wyborczym są też pewne luki, np. kodeks wyborczy dopuszcza, że osoba prywatna może rozwiesić na swój koszt plakaty jakiegoś polityka i nie można tego podciągnąć pod wydatki komitetu wyborczego.
Kolejna rewolucja w PKW? Chcą odwrócić reformę PiS
Politycy mają swoje interesy
Wreszcie trzecia kwestia to praktyka. Przy ocenie prawidłowości kampanii PKW, co oczywiste, stara się nie wychodzić za bardzo poza ścisłą literę prawa. W konsekwencji nie ma zbyt dużej swobody w interpretowaniu, czy jakiś rodzaj działalności jest kampanią, czy nie.
I tak np. powieszenie przez polityka baneru niepodpisanego przez komitet wyborczy zostanie uznane za naruszenie prawa, ale udział w masowo nagłaśnianym przez media festynie już niekoniecznie. Powód takiego stanu rzeczy to z jednej strony autentyczne trudności w uregulowaniu każdej sfery aktywności kampanijnej. W końcu znane jest powiedzenie, że kolejna kampania wyborcza zaczyna się już w momencie zakończenia poprzedniej.
Z drugiej strony to wygoda dla polityków zarówno centralnych, jak i lokalnych, by pewne sfery aktywności pozwalały na więcej i zostały w szarej strefie. Od polityków różnych stron sceny można np. usłyszeć, że limity są fikcją, o czym świadczy liczba rozwieszanych banerów, które nijak się mają do tego, ile można oficjalnie wydać na kampanię.
Z kolei PKW nie ma ani upoważnienia, ani sił i środków, by jeździć po Polsce, dokumentować stan rzeczy i wyciągać z tego wnioski. Powszechnie znany jest też handel limitami pomiędzy kandydatami z listy. Ci z wyższych miejsc, mający lepsze perspektywy na zdobycie mandatu, namawiają tych z miejsc niebiorących, by przekazali im część lub całość przyznanych im funduszy na ich rzecz.
Dlatego ważne jest, jak w tym momencie do modelu finansowania Funduszu Sprawiedliwości oraz aktywności polityków Suwerennej Polski podejdą najpierw urzędnicy Krajowego Biura Wyborczego, a potem PKW jako całości.
Polityczne efekty transferów
Największy znak zapytania dotyczy tego, na czym mogliby się "zawiesić" urzędnicy administracji wyborczej. Podstawowy mechanizm politycznych korzyści z funduszu polegał na wspieraniu różnych organizacji czy samorządów pieniędzmi z tego źródła - a to np. zakupem sprzętu AGD dla wiejskich gospodyń, a to wozów strażackich dla OSP czy remontów obiektów sportowych.
Przy okazji tych transferów politycy występowali jako dobroczyńcy, którzy załatwili pieniądze, co dawało im kampanijne profity. "Gazeta Wyborcza" opublikowała nawet fragmenty analizy ministerialnych ekspertów, którzy na potrzeby polityków Suwerennej Polski sprawdzali w 2019 roku, jaki efekt dały transfery z Funduszu do okręgów wyborczych.
Choć z tego, co pisze "GW", eksperci wówczas byli sceptyczni co do wykorzystania tych środków. Z punktu widzenia prawa wyborczego powstaje pytanie, na ile takie działania można uznać za finansowanie kampanii.
Inny możliwy kanał to transfery pieniędzy do "zaprzyjaźnionych" organizacji, z których pieniędzy mogła być potem finansowana czy nagłaśniana aktywność kampanijna kandydatów Suwerennej Polski.
Kodeks wyborczy wylicza, że kampanijne wydatki mają być wyłącznie finansowane z Funduszu Wyborczego. Mogą się zdarzyć usługi świadczone nieodpłatnie, ale są one dokładnie wyliczone. To np. korzystanie ze sprzętu czy partyjnych lokali albo nieodpłatne rozpowszechnianie plakatów i ulotek wyborczych przez osoby fizyczne.
Jak wynika z kodeksu, sprawozdanie finansowe komitetu wyborczego może zostać odrzucone np. z powodu przyjęcia przez komitet wyborczy partii politycznej środków finansowych pochodzących z innego źródła niż Fundusz Wyborczy albo korzyści majątkowych innych niż wyliczonych w ustawie.
Pytanie, na ile w kontekście tych przepisów można uznać za działania sprzeczne z Kodeksem aktywności, jakie wynikały z transferów z Funduszu.
To nie jest niemożliwe, ale na pewno będzie trudne, bo obecne prawo mówi o tym, że jeżeli ktoś na własną rękę uprawia kampanię na czyjąś korzyść, to nie bardzo można go ukarać. Chyba że okazałoby się, że komitet ma wiedzę i że to były de facto usługi dla komitetu wyborczego - słyszymy od polityka KO.
Z kolei od osoby związanej z PKW słyszymy, że przede wszystkim istotne jest, jakie analizy przyjdą z KBW i na ile będą w nich uwzględnione wnioski Adama Bodnara. Nasz rozmówca zastanawia się, czy aktywność można podciągnąć pod przepisy o "przyjęcie wpłaty na rzecz komitetu z innych źródeł".
W takim przypadku byłaby podstawa do odrzucenia sprawozdania, a to finalnie mogłoby spowodować odrzucenie zmniejszenie dotacji lub subwencji, jaką miałby otrzymać komitet PiS.
Co zrobi PKW?
Ostateczna decyzja zależy od tego, na ile PKW będzie skłonna rozszerzyć interpretacje dotychczasowych zasad, ale ważny jest też układ sił.
W komisji jest dwóch członków wskazanych przez PiS, pięciu przez partie obecnej większości plus dwóch sędziów: przewodniczący sędzia NSA Sylwester Marciniak oraz sędzia Trybunału Konstytucyjnego Wojciech Sych. Ostatecznie konsekwencje będą zależały nie tylko od PKW.
To nie jest tylko kwestia tego, co zrobi PKW, ale pytanie, jak to się skończy. Bo co się dzieje, jeżeli ktoś się nie zgadza z decyzją PKW? Komitet odwołuje się do Sądu Najwyższego. A która izba to rozpatruje? Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, więc pewnie skończy się to na niczym - mówi prawnik, polityk KO.
Pytanie, czy sprawa ograniczy się do Funduszu Sprawiedliwości i Suwerennej Polski. Bo od kilku dni portal Onet publikuje informacje o transakcjach firm właściciela marki Red is Bad z Rządową Agencją Rezerw Strategicznych czy innych transferów.
- Skala nadużyć czy nieprawidłowości jest gigantyczna - mówił na konferencji w KPRM szef MSWiA Tomasz Siemoniak.
Do tej pory pory kary za kampanię wyborczą mogły się wydawać kompletnie niesprawiedliwe. To z jednej strony drakońskie kary, jakich doświadczyły PSL czy Nowoczesna za błędy w księgowaniu pieniędzy. Były niewspółmierne do przewin.
Z drugiej strony Zielona Góra ukarała posła Łukasza Mejzę za zaśmiecanie miasta jego plakatami wyborczymi. Kara był dotkliwa, ponad 70 tys. zł, ale nie wynikała z naruszeń prawa wyborczego, a przepisów porządkowych. Co jest swoistą puentą do tego, jak działają przepisy o limitach.
Grzegorz Osiecki, Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl