Praca nauczycieli jest trudna, odpowiedzialna i słabo płatna. Wynagrodzenia zależą od wykształcenia, stopnia awansu zawodowego i stażu. Co prawda resort edukacji twierdzi, że w przyszłym roku pensje wzrosną o 5 proc., ale nauczyciele żądają więcej. Co najmniej 1000 zł na rękę. Swoje roszczenia chcą wyegzekwować biorąc masowo zwolnienia z pracy z powodu choroby.
Podstawą finansów oświaty jest subwencja. To stąd pochodzą pieniądze na wynagrodzenia czy środki na utrzymanie szkół. System działa tak, że co roku Ministerstwo Edukacji Narodowej przeznacza pewną kwotę. Środki przekazywane są bezpośrednio gminom, których zadaniem jest sfinansowanie działalności oświatowej. Innymi słowy, to gminy wydają pieniądze i potem są rozliczane z wydatków.
- Ok. 70 proc. całej subwencji finansuje resort edukacji. Pozostałe pieniądze muszą zapewnić samorządy. Zdarza się też tak, że gminy biorą na siebie znacznie większe wydatki. Dla przykładu w Pruszkowie (na Mazowszu – przyp. red.) władze pokrywają nawet połowę subwencji – powiedział money.pl były wiceprezydent miasta ds. oświaty, Michał Landowski.
Wysokość subwencji wyliczana jest na dziecko. Ustala się ją na podstawie algorytmu. Wskaźniki, które bierze się pod uwagę to m.in. liczba dzieci w szkole i ilość godzin lekcyjnych. Wynagrodzenia nauczycieli stanowią nawet 90 proc. całej subwencji.
Wysokość subwencji oświatowej na 2019 r. ma wynieść prawie 46 mld zł. W przeliczeniu na jednego ucznia daje to 5 tys. 593 zł. To więcej o 3,4 proc niż rok temu. Wtedy kwota na ucznia wynosiła 5 tys. 409 zł. Dotacja dla Pruszkowa wyniesie w przyszłym roku 47 mln zł, czyli o 11 proc. więcej niż rok temu.
- Subwencja rośnie co roku, ale i tak ledwie wystarczy na minimalny zakres pracy nauczyciela. Trudno za te pieniądze kształcić specjalistów do szkół branżowych. Na pomoc psychologiczno-pedagogiczną nie pozostaje już nic. Jeśli nauczyciel jest zdolny i pracowity, a swoimi umiejętnościami i zaangażowaniem wykracza poza tę podstawę, to wtedy gmina musi zatroszczyć się o znalezienie środków – wyjaśnia Landowski.
Jak pisaliśmy, minister edukacji obiecała 5 proc. podwyżki od przyszłego roku. Zdaniem naszego eksperta bardziej atrakcyjną propozycją byłoby 10 proc. Tymczasem nauczyciele nie są zainteresowani procentami, tylko konkretnymi kwotami. Domagają się dodatkowo 1000 zł.
W Polsce pracuje ok. 498 tys. nauczycieli. Aby zapewnić im podwyżkę, której żądają, trzeba by znaleźć na przyszły rok dodatkowo ok. 6 mld zł. To zadanie spadłoby na gminy.
- To nieosiągalne – komentuje były wiceprezydent Pruszkowa.
Jak dziś wygalają płace nauczycieli? Ministerstwo Edukacji Narodowej uważa, że nie jest źle. Jak podano w zeszłym roku, nauczyciel stażysta zarabia 2 tys. 753 zł, kontraktowy 3 tys. 56 zł, mianowany 3 tys. 963 zł i dyplomowany – ponad 5 tys. zł. Wszystko wygląda pięknie, ale tylko na papierze po zsumowaniu dodatków, określonych w Karcie Nauczyciela (motywacyjnego, funkcyjnego, za wysługę lat i warunki pracy).
Rzeczywistość jest mniej kolorowa. Nauczyciele, którzy nie mają tytułu magistra i przygotowania pedagogicznego mogą zarobić od 1 tys. 800 do 2 tys. 525 zł. Osoby, które zdobyły wymagane wykształcenie i zrobiły dodatkowy kurs mogą liczyć od 2 tys. 417 zł do 3 tys. 317 zł.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl