- Wyraźnie widać, że w Donbasie (wschodnia Ukraina - gdzie od 2014 r. toczą się walki z prorosyjskimi separatystami wspieranymi przez Moskwę) mimo zawieszenia broni liczba ostrzałów wzrosła. Ruchy wojsk rosyjskich przy granicy z Ukrainą także niepokoją. Strach przed otwartą wojną na nowych frontach wzmacnia fakt, że Putinowska Rosja już dowiodła, że jest zdolna do wszystkiego i trudno przewidzieć, co zrobi - ocenia Mariusz Cielma, ekspert wojskowy i naczelny branżowego magazynu "Nowa Technika Wojskowa".
Jak już pisaliśmy, Główny Zarząd Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy informował, że Rosja przerzuciła już do granicy z Ukrainą i na zaanektowany Krym 16 batalionowych grup taktycznych. Ocenia się, że może się tam znajdować ok. 11-14 tys. żołnierzy.
Szef sztabu generalnego sił zbrojnych Ukrainy generał Rusłan Chomczak twierdzi, że do wcześniej stacjonujących wzdłuż ukraińskiej granicy 28 batalionowych grup taktycznych Rosji, dołącza kolejnych 25. Z kolei rzeczniczka prezydenta Zełenskiego Julia Mendel powiedziała w poniedziałek agencji Reutera, że przy granicy Rosja skoncentrowała ponad 40 tysięcy żołnierzy oraz drugie tyle na Krymie.
Dokładne liczby są oczywiście znane tylko Rosji, która z właściwą sobie rezerwą komentuje ruchy przy granicy z Ukrainą. Rzecznik Kremla zapewnił w poniedziałek ze spokojem, że działania te nie są dla nikogo zagrożeniem, a są jedynie realizacją wcześniej planowanych ćwiczeń i sprawdzianem gotowości armii.
Teatr czy przygotowania do wojny?
- Oczywiście i tego wykluczyć nie można. W tym roku są też planowane przez Moskwę kolejne ćwiczenia Zapad (z jęz. rosyjskiego: zachód). Zatem za kolejne kilka miesięcy będziemy świadkami następnego teatru wojskowo-dyplomatycznego. Poprzednie takie ćwiczenia dla sytuacji w regionie nie miały większego znaczenia. Armia i tak jest w Rosji w ciągłej gotowości, a tak ćwiczy się po prostu przesuwanie całych zgrupowań wojsk - mówi Cielma.
Ekspert nie wyklucza jednak, że tym razem jest inaczej. Co więcej, widzi w tym rosnącym napięciu po obu stronach granicy znaczne zagrożenie.
- Może powtórzyć się gruziński scenariusz. W 2008 r. to przecież Gruzja dokonała uderzenia uprzedzającego i Rosjanie na tacy dostali pretekst do ataku. Może jakiś dowódca polowy sam podejmie podobną decyzję lub dojdzie do prowokacji i konflikt rozpocznie się, przynajmniej w teorii, z winy ukraińskiej - zauważa Mariusz Cielma.
Jak polskie firmy zaangażowane na Ukrainie postrzegają to zagrożenie? Oba rynki - rosyjski i ukraiński - znajdują się wśród 10 najważniejszych w polityce eksportowej polskiego giganta z branży chemii budowlanej.
Sieć sprzedaży w rozbudowie
- Bacznie obserwujemy rozwój sytuacji na Ukrainie, ale - jak na razie - po prostu robimy swoje, bez jakiejkolwiek paniki. Na dziś nie ma szczególnych powodów do niepokoju, a nasi handlowi partnerzy ukraińscy również nie sygnalizują obaw po swojej stronie. Wręcz przeciwnie - są gotowi inwestować w rozwój naszej współpracy i rozbudowywać sieć dystrybucji - mówi money.pl dyrektor ds. sprzedaży zagranicznej grupy Atlas Michał Gosławski.
Sprzedaż grupy Atlas tak do Rosji, jak i na Ukrainę systematycznie wzrasta, z nieco lepszą dynamiką właśnie na Ukrainie, choć tu firma konkretnymi liczbami nie chce się dzielić. W grudniu 2020 r. komunikowała też, że planuje mocno rozwijać działalność eksportową, szczególnie we Wschodniej Europie m.in. na Ukrainie i Białorusi. Skąd zatem ten spokój?
- Nasi główni ukraińscy klienci operują przede wszystkim na terenach zachodniej i środkowej Ukrainy, do linii Dniepru, stąd być może ich relatywnie większe poczucie bezpieczeństwa. Oczywiście jeśli sytuacja we wschodniej Ukrainie się zaostrzy, to może mieć to wpływ na nasze wyniki sprzedaży. O ile nie jesteśmy zaangażowani na tym rynku kapitałowo, o tyle nasze efekty sprzedażowe w oczywisty sposób zależą od sytuacji geopolitycznej w regionie oraz kondycji i możliwości swobodnego działania naszych lokalnych partnerów - przekonuje Gosławski.
W odniesieniu do rynku rosyjskiego to ryzyko spadku obrotów eksportowych może być związane raczej z ewentualnymi sankcjami ze strony UE, gdyby zostały wprowadzone w wyniku eskalacji konfliktu.
Wymiana handlowa rośnie
Oczywiście dotyczy to wszystkich firm tam sprzedających, nie tylko Atlasa. Na dziś jednak szefowi sprzedaży zagranicznej tej firmy takie rozwiązanie wydaje się mało prawdopodobne.
Jacek Piechota, prezes Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej, były minister gospodarki i pracy w rządach Leszka Millera i Marka Belki, zaznacza, że ze zrozumiałych względów trudno tu być prorokiem, ale jak dotąd nie zaobserwował "ostudzenia" w zainteresowaniu Ukrainą wśród polskich przedsiębiorców.
- Pomimo niestabilnej sytuacji na Wschodzie oraz, a może przede wszystkim pandemii nasze obroty handlowe z Ukrainą wzrosły w ubiegłym roku o 3,4 proc. - mówi Piechota. Na dowód podaje liczby: polski eksport wyniósł w tym czasie 5,8 mld dol. (wzrost o 7,4 proc., r/r), import z Ukrainy wyniósł 2,9 mld dol (spadek o 3,8 proc., r/r.). - Saldo dodatnie dla Polski to ponad 3 mld dol. - wylicza Piechota.
Jak zapewnia, rozmowy dotyczące nowych projektów inwestycyjnych, w jakich uczestniczy Izba, przebiegają bez zahamowań. - Inna kwestia: co będzie, gdy przyjdzie podejmować ostateczne decyzje? - pozostawia otwartym pytanie prezes Izby.