- Jeśli nie będzie podwyżek wynagrodzeń w budżetówce w przyszłym roku, czekają nas trzy scenariusze: radykalizacja nastrojów i kolejne strajki, odpływ najlepiej wykwalifikowanych pracowników tego sektora, co oznacza jeszcze większe obniżenie jakości usług publicznych oraz strajki włoskie, czyli: pracuję tak, jak mi płacą - wylicza jednym tchem Andrzej Radzikowski, przewodniczący OPZZ.
Podkreśla, że takiej zgodności, jaka była na ostatniej Radzie Dialogu Społecznego pomiędzy pracodawcami i związkowcami, dawno już nie było.
- Wszystkie trzy największe centrale związkowe wydały odezwę do rządu. Domagamy się w niej 10-procentowej podwyżki dla budżetówki. Jeśli ona nie nastąpi, wielu pracowników z wyższym wykształceniem może zarabiać mniej niż będzie wynosić najniższa krajowa - ostrzega Radzikowski.
Podobnego zdania jest też Grzegorz Sikora z Forum Związków Zawodowych. Zwraca on uwagę na potężne rozwarstwienie zarobków w sektorze publicznym. - Kadra w urzędach centralnych i spółkach skarbu państwa zarabia po 30-40 tys. zł miesięcznie, a pracownicy socjalni przyznają podopiecznym zapomogi, które są wyższe od ich pensji [mediana dla tego zawodu z lipca 2020 r. to 3140 zł brutto - red.]. Do czego to doprowadzi?! - zastanawia się związkowiec.
Dodaje, że w ciągu ostatnich 5 lat, na ulice wychodzili głównie przedstawiciele sektora usług publicznych, czyli zawodów, gdzie pracodawcą jest państwo, a nie przedsiębiorcy.
- W szkołach, na posterunkach policji i w szpitalach nie ma kim zastąpić osób, które przechodzą na emerytury. Nikt nie chce pracować za te głodowe stawki - uważa Sikora.
Przypomnijmy, wg danych GUS z lipca br. pielęgniarka zarabia średnio 3510 zł brutto, policjant w oddziale prewencji - 4500 zł, nauczyciel kontraktowy - 2940 zł, a pośrednik w urzędzie pracy 2750 zł.
Z kolei referent w administracji publicznej dostaje 2 780 zł, kierownik referatu - 5500 zł, a naczelnik wydziału 6750 zł.
- W czasie ostatniego spotkania w Radzie Dialogu Społecznego wiceminister finansów Piotr Patkowski przekonywał nas, że średnie zarobki w budżetówce wynoszą 5800 zł miesięcznie. To oburzające - relacjonuje Radzikowski.
Również Beata Wójcik, przewodnicząca Związków Zawodowych Pracowników ZUS uważa, że to, co proponuje rząd, jest oburzające i nie do przyjęcia.
Jak informuje, w ostatnim czasie na emerytury odeszło z ZUS kilkaset osób. Ci, którzy pozostali, są tak dociążeni nowymi obowiązkami, że nie nadążają z pracą, są duże opóźnienia szczególnie w wypłatach zasiłków. Nikt nie ma czasu szkolić i wdrażać do pracy nowych osób.
- Nie wyobrażam sobie, by nasze pensje pozostały na dotychczasowym poziomie. Będziemy rozmawiać z pracodawcą zarówno o podwyżkach na przyszły rok, jak i odpowiedniej liczbie pracowników przydzielonych do dodatkowych zadań, które na nas spadły w związku z obsługą przedsiębiorców - zapowiada przewodnicząca.
Co ciekawe, z pracownikami budżetówki zaczynają się też solidaryzować przedstawiciele pracodawców. Dla nich również istotna jest jakość usług świadczona przez ZUS, urzędy skarbowe oraz samorządy.
- Dla pracodawców jakość usług publicznych to klucz do poprawy warunków prowadzenia działalności gospodarczej i lepszego radzenia sobie z kryzysem gospodarczym - zaznacza prof. Jacek Męcina, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan.
Dodaje, że sfera budżetowa to przecież w ogromnej części ochrona zdrowia, edukacja, szkolnictwo wyższe, wreszcie administracja. Zwłaszcza że rząd zakłada w przyszłym roku przyrost PKB na poziomie 4 proc., a inflację w wysokości 1,8 proc.
Zdaniem prof. Męciny skoro w czasie kryzysu rząd proponuje skokowy wzrost płacy minimalnej, tym bardziej należy upomnieć się o waloryzację wynagrodzeń w sferze budżetowej. Niskie płace w budżetówce ograniczają i tak mało wydolny system usług publicznych.
Pracodawcy z Lewiatana przypominają, że obecnie konsultowany jest projekt rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej w sprawie wysokości minimalnych stawek wynagrodzenia zasadniczego nauczycieli. Zakłada on 6 proc. wzrost wynagrodzeń nauczycieli. Oznacza to, że po podwyżce ich płaca zasadnicza od 1 września 2020 roku będzie wynosić odpowiednio: nauczyciela stażysty - 2 949 zł, nauczyciela kontraktowego - 3 034 zł, nauczyciela mianowanego - 3 445 zł, nauczyciela dyplomowanego - 4 046 zł.
"W kontekście planowanego skokowego wzrostu płacy minimalnej w 2021 roku, taki wzrost wynagrodzeń w edukacji jest niezrozumiały, niewystarczający i zwiększa ryzyko negatywnej selekcji do podejmowania oraz kontynuowania pracy w tym zawodzie. Od jakości pracy nauczycieli zależy jakość edukacji, a ta jest szczególnie istotna dla sprawnego wychodzenia z kryzysu i zwiększania odporności gospodarki i społeczeństw w długim okresie" - czytamy w komunikacie przesłanym do redakcji money.pl.