Od 600 mln zł do nawet 1,4 mld zł w ciągu roku - o tyle więcej kosztowałby sztandarowy program Prawa i Sprawiedliwości, gdyby rząd zdecydował się waloryzować go niczym renty i emerytury. Polacy na comiesięcznych przelewach widzieliby od kilku do kilkunastu złotych więcej.
Gdyby premier Mateusz Morawiecki, minister finansów Tadeusz Kościński oraz minister rodziny i polityki społecznej Marlena Maląg zdecydowali się na pakiet "waloryzacja ekstra", musieliby wydać ponad 4 mld zł. A wtedy dzisiejsze świadczenie "500+" zamieniłoby się w "555+". I było warte dokładnie tyle, ile 500 zł w 2016 roku, gdy program startował.
"Jarosław Kaczyński jest wściekły, że Polki - mimo programu 500+ - przestały rodzić" - informuje "Gazeta Wyborcza". I dodaje, że w Prawie i Sprawiedliwości wykuwa się plan na nowe programy demograficzne. Pierwszym filarem ma być nowa agencja rządowa, czyli Instytut na rzecz Rodziny i Demografii. Drugim filarem ma być waloryzacja świadczenia "Rodzina 500+". A wszystko to przez wciąż słabe wyniki urodzeń.
Z informacji "Gazety Wyborczej" wynika, że ewentualna podwyżka świadczenia miałaby pojawić się dopiero w 2023 roku. A to rok wyborów parlamentarnych.
Fakt jest jednak taki, że rząd mógłby wysokość świadczenia zmienić niemal bez problemu (pod kątem prawnym, a nie finansowym). Nie musiałby czekać ani do 2022 roku, ani do 2023 roku.
Zgodnie z przepisami Rada Ministrów może w każdym momencie - w drodze rozporządzenia - zwiększyć wysokość kwoty wypłacanej rodzicom. Ustawa o pomocy państwa w wychowywaniu dzieci (bo tak nazywają się przepisy wprowadzające program "Rodzina 500+") dopuszcza taką możliwość. Niezbędna jest tylko wola polityczna. A tej do tej pory nie było.
Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej na pytania o waloryzację odpowiadało: może kiedyś, na pewno nie dziś. Wielokrotnie w ten sposób piłkę odbijał wiceminister Stanisław Szwed. M.in. w programie "Money. To się liczy" mówił, że debata na temat waloryzacji nie ominie Polski, ale nie przyszedł jeszcze na nią czas. Sygnał do startu dać ma premier Mateusz Morawiecki.
Różne warianty waloryzacji 500+
Waloryzacja całego programu "Rodzina 500+" nie będzie należała do najtańszych. Jak wynika z szacunków money.pl, premier Mateusz Morawiecki i minister finansów Tadeusz Kościński musieliby znaleźć od 600 mln do nawet 1,4 mld zł. Na takie wydatki rząd musiałby się szykować, gdyby zdecydował się na waloryzację o średnioroczny wskaźnik inflacji.
600 mln zł kosztowałaby waloryzacja, gdyby ceny w ciągu roku podskoczyły o 1,5 proc. Z kolei 1,4 mld zł ekstra trzeba byłoby wydać, gdyby ceny w ciągu roku urosły o 3,5 proc.
Skąd akurat takie widełki? Wynikają z tzw. celu inflacyjnego, który jest zadaniem Narodowego Banku Polskiego. NBP chce utrzymywać wzrost cen na poziomie 2,5 proc., ale dopuszcza odchylenia w obie strony.
W takim układzie - przy waloryzacji 1,5 proc. - świadczenie z 500 zł urosłoby do 507,5 zł miesięcznie. W ciągu roku podwyżka wyniosłaby około 90 zł. W przypadku waloryzacji wartej 3,5 proc. świadczenie urosłoby do 517,5 zł. Zysk wyniósłby 210 zł dla świadczenia dla jednego dziecka. Rodzina z dwójką zyskałaby 420 zł, z trójką 630 zł.
To jednak i tak jest "tani" wariant waloryzacji. O wiele większe obciążenie dla budżetu przyniosłaby rozszerzona waloryzacja, czyli wyrównanie wartości 500+ do pełnych 500 zł z 2016 roku, kiedy program startował.
Sztandarowy projekt PiS już w swojej nazwie zawiera stałą kwotę - na dziecko idzie z budżetu państwa co miesiąc 500 zł. Miesiąc w miesiąc miliony polskich rodzin dostają przelew na właśnie taką kwotę lub jej wielokrotność w przypadku większej liczby dzieci. Jest jednak pewne "ale".
Przy wzroście cen towarów przelewane pieniądze będą z miesiąca na miesiąc coraz mniej warte. Na rachunku kwota niby taka jak zwykle, ale zakupy jakieś mniejsze.
Innymi słowy: 500 zł w kwietniu 2016 roku, kiedy program startował, pozwalało na zrobienie zdecydowanie większych zakupów (rozumianych i jako produkty spożywcze, i jako usługi, i jako opłacanie energii itp.) niż teraz. Siłę nabywczą pieniędzy przelewanych co miesiąc na konta rodziców prawie czterech milionów dzieci zżera inflacja. W tej chwili program mógłby mieć nazwę "Rodzina 448+", bo pozwala na takie zakupy (przy cenach ze wspomnianego już kwietnia 2016 roku).
Czytaj także: PIT 2020 już czeka na rozliczenie. Z jakich ulg podatkowych można skorzystać? Podpowiadamy
Jak wynika z szacunków money.pl, przy obecnym tempie zmian cen za dziesięć lat 500 zł będzie warte mniej niż 400 zł z kwietnia 2016 r. Za 18 lat będzie to tylko 326 zł. Oczywiście im dłuższą perspektywę założymy, tym program 500+ będzie mniej wart.
Gdyby rząd postawił na taką rozszerzoną waloryzację, to już dziś musiałby wyciągnąć 4,7 mld zł. Roczny koszt całego programu z 41,2 mld zł urósłby do 45,9 mld zł. Świadczenie z 500 zł na każde dziecko zamieniłoby się w świadczenie około 555 zł. Roczny zysk dla każdego dziecka to 660 zł.
I tu znów trzeba dodać małe "ale". Powyższe wyliczenie zakłada waloryzację niemal natychmiast, niemal jutro.
Jeżeli podniesienie świadczenia miałoby się wydarzyć dopiero w 2023 roku, to na stół premier Mateusz Morawiecki znów musiałby wyłożyć o wiele więcej pieniędzy.
Przez najbliższe dwa lata 500+ będzie dalej traciło na wartości. Jak wynika z naszych szacunków (dla rocznej inflacji na poziomie 3,5 proc.), wartość całego programu w 2023 musiałaby wynieść ponad 49 mld zł. To blisko 8 mld zł więcej niż dziś. Świadczenie z kolei wynosiłoby 595 zł. Biorąc pod uwagę wagę nazw dla rządu Prawa i Sprawiedliwości, można przyjąć, że świadczenie wyniosłoby po prostu 600 zł. Roczny zysk to 1,2 tys. zł dla każdego dziecka.
Niemcy waloryzują. To kilka euro zysku co kilka lat
Warto przy tym dodać, jak waloryzacja świadczeń wygląda u naszych zachodnich sąsiadów. Tegoroczna podwyżka "Kindergeld" jest jedną z największych w ostatnich latach. Zwykle świadczenie albo się nie zmieniało, albo rosło o kilka euro.
I tak np. jeszcze w grudniu niemieckie świadczenie warte było 204 euro, w styczniu jest to już o 15 euro więcej. I choć waloryzacja "Kindergeld" nie odbywa się co roku, to warto zauważyć, że w ogóle jest. Od kiedy świadczenie istnieje, jego wartość została podniesiona trzykrotnie. Bywały lata, gdy świadczenie zostało podniesione np. o 4 euro. Skokowe podwyżki, jak ta wspomniana już ostatnia, odbywają się mniej więcej co dekadę.
Trzeba jednak dodać, że Niemcy rok w rok na zasiłek rodzinny "Kindergeld" wydają blisko 35 mld euro. To w przeliczeniu 158 mld zł, czyli równowartość czterech lat działania "Rodziny 500+".
- Premier Mateusz Morawiecki przez waloryzację musiałby zerwać ze sztuczką, która trzymała koszty programu "Rodzina 500+" w ryzach, a na dodatek z roku na rok zmniejszała jego wagę dla budżetu. Stała kwota, przy ciągłym wzroście gospodarczym, oznaczała stopniowy spadek obciążenia dla finansów państwa. Oczywiście te 41 mld zł wciąż waży dużo, ale ważyłoby więcej, gdyby program był waloryzowany w podobny sposób jak emerytury i renty - mówi money.pl dr Aleksander Łaszek, ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju.
Jak dodaje, "rozmowa o waloryzacji programu odwraca uwagę od najważniejszego problemu".
- Najważniejszy problem jest taki, że od blisko pięciu lat rząd nie odpowiedział na pytanie, czy ten program w ogóle wpływa na dzietność w Polsce. Cały czas poruszamy się w sferze ogólnych danych, a nie ma rzetelnej analizy wpływu świadczenia na decyzje rodzinne Polaków. Nawet sieci sklepów handlowych są w stanie badać, jak ich promocje wpływają na wybory zakupowe poszczególnych grup klientów, a państwo nie usiadło do tak istotnego tematu. Wydaliśmy grube miliardy złotych, które wcale nie muszą poprawiać dzietności - dodaje.
- Zanim zaczniemy podnosić świadczenie, to odpowiedzmy sobie, czy program "Rodzina 500+" ma coś jeszcze wspólnego z demografią, czy jest to po prostu wsparcie finansowe dla każdego - i biednego, i bogatego - na koszt wszystkich podatników - mówi.
O tym, czy sztandarowy program PiS przynosi efekty, mówił również prof. Piotr Szukalski, ekspert demografii z Uniwersytetu Łódzkiego. - Nie można mówić, że program "Rodzina 500+" niczego w Polsce nie zmienił. Zmienił. Na przykład sytuację finansową wielu rodzin. I wiele rodzin program przekonał, by szybciej starać się o drugie i kolejne dziecko. To jednak wciąż za mało, by marzyć o odpowiednich wskaźnikach dzietności – tłumaczył w rozmowie z money.pl.
Dlaczego za mało? Bo pieniądze to nie wszystko.
- Wpływ programu "Rodzina 500+" na dzietność jest zdecydowanie przeceniany. Dzietność zależy od kilku komponentów. I jednym z nich, ale nie jedynym, jest sytuacja ekonomiczna, czyli stabilność pracy i dochodów, odpowiednie warunki mieszkaniowe, pewność bytowa. Poza tym na dzietność wpływa jeszcze kultura, czyli mówiąc w pewnym uproszczeniu: na ile w danym kraju istnieje przekonanie, że rodzina powinna mieć dzieci i ile tych dzieci w zasadzie chce się mieć. Zmieniają się też relacje międzyludzkie i umiejętność tworzenia stabilnych, długotrwałych związków. To też ma odbicie na dzietności w Polsce - tłumaczył prof. Szukalski.
A i na tym lista "wymagań" przyszłych rodziców się nie kończy.
- Dość istotna jest sytuacja zdrowotna kobiet. W tym oczywiście mieści się dostęp do nowoczesnej służby zdrowia, ale również najnowszych metod leczenia. Im kobiety później decydują się na macierzyństwo, tym ten czynnik jest istotniejszy. Ostatnim, ogólnym czynnikiem jest moim zdaniem komponent polityczny, w którym zawierają się wszystkie ułatwienia dla rodzin, dostępność do żłobków, ulgi i świadczenia, możliwość podejmowania pracy zdalnej i bezpieczeństwo zatrudnienia - dodawał.