Krzysztof Janoś: Na razie Unitop podatku cukrowego płacić nie musi, ale już za chwilę i to obciążenie fiskalne może zacząć was dotyczyć. Chyba że ma pan recepturę na sezamki i chałwę bez cukru?
Marek Moczulski, prezes Unitop: Każdy podatek, nowe obciążenie oznacza pogorszenie sytuacji ekonomicznej przedsiębiorcy i konsumenta. Co oczywiste, producenci ten podatek przerzucają na swoich klientów, co najlepiej widać po wzroście cen napojów od stycznia.
Dodatkowo należy pamiętać, że z powodu wygórowanych cen, firma będzie mniej sprzedawać, więc i budżet państwa mniej na tym zarobi.
Ale to przecież o nasze zdrowie chodzi. Cukier w nadmiarze szkodzi. Potwierdzają to badania, nie można z nimi dyskutować.
Zawsze powtarzam, że wszystko jest zdrowe, ale oczywiście trzeba znać umiar. Jednak tzw. opłata prozdrowotna to jakiś żart z podatnika. To dowcipna nazwa dla kolejnej daniny na rzecz państwa. Poczucie humoru rządzący pokazali też, nazywając podatek od deszczu opłatą retencyjną.
To nabijanie się z ludzi. Tymczasem w tych trudnych pandemicznych czasach trzeba się liczyć z tym, że możemy mieć do czynienia z kryzysem bez precedensu. Ryzyko spadku konsumpcji jest znaczące. Wielu ludzi nie zarabia, wiele branż nie może działać, a przecież tak naprawdę gospodarka to system naczyń połączonych.
Zatem mówienie teraz o wprowadzaniu jakiś nowych obciążeń, jest zaprzeczeniem wielu wypowiedzianych przez rządzących deklaracji o ratowaniu i wspieraniu gospodarki.
Jednak żeby gospodarkę ratować, rząd musi mieć z czego, stąd też wprowadza nowe podatki. Brzmi sensownie?
Nie. Jesteśmy w przeddzień kryzysu konsumpcji, jakiego jeszcze nie było. Po raz pierwszy od 1991 roku odnotowano spadek PKB w Polsce. A rok temu zaczął się kryzys podaży, bo wszystko stanęło, a teraz nie może wrócić do normy.
Nasz budżet bazuje przecież głównie na konsumpcji. Pokazują to wpływy z VAT i akcyzy. VAT mamy na jednym z najwyższych poziomów w Europie. Jakoś nikt się słowem nie zająknął przez ostatnie lata, by go zmniejszać.
Tymczasem to jedno z podstawowych praw ekonomii, co obrazuje krzywa Laffera. Odpowiednie zmniejszanie obciążeń podatkowych, de facto prowadzi do zwiększenia wpływów z podatków. Prawo stare jak świat, ale nasi ministrowie najwidoczniej go nie znają.
Z krzywą Laffera jest taki problem, że nie wszyscy zgadzają się z tą teorią. Zwolennikami z reguły są przedsiębiorcy.
Zatem zostawmy krzywą. Tak naprawdę nie jest mi ona niezbędna do argumentowania, że podnoszenie teraz podatków to błąd. Porozmawiajmy o faktach i obserwujmy, co robią inni.
Co robią?
Zmniejszają podatki ze względu na COVID-19. Robią tak Niemcy, Czesi, w sumie dziewięć państw członkowskich OECD zdecydowało się na ten krok, by pobudzić gospodarkę w czasie pandemii.
Te dziewięć państw zdecydowało się na bardziej odważne posunięcie i czasowo obniżyło stawki VAT, by pobudzić konsumpcję i pomóc przedsiębiorcom. Niemcy obniżyły nawet podstawową stawkę podatkową z 19 do 16 proc.
My jednak idziemy inną, niezrozumiałą dla mnie drogą i dobrze się to nie może skończyć. Przewiduje w 2021 r. duże problemy gospodarcze. Źle się będzie działo w budżecie państwa i u przedsiębiorców.
Na to nie ma pan wpływu. Przynajmniej na razie, chyba że wybiera się pan w politykę?
Nie. Absolutnie nie.
Zatem wróćmy do sezamków i chałwy. Jesteście liderem na rynku. 80 proc. produkcji idzie na eksport, 20 proc. trafia na rynek krajowy. Można sezamki i chałwę produkować bez cukru? Pytam w razie, gdyby opłatę prozdrowotną rozciągnięto na słodycze.
Oba produkty są z ziarna sezamowego. Ono samo w sobie jest rewelacyjnie zdrowe. W tym malutkim ziarenku jest zaklęty cały zestaw antyutleniaczy i innych zdrowych składników.
Jednak bez cukru ten zdrowy sezam byłby niezjadliwy. Cukier jest potrzebny w procesie produkcyjnym i tego nie da się ominąć.
Unitop jest gotowy przyjąć na siebie ewentualny podatek cukrowy, by ceny nie skoczyły?
Nie ma przestrzeni, żebyśmy wzięli to na siebie. Konkurencja jest duża, na rynku trwa ciągła walka. Nasze ceny są tak ukształtowane, by zapewnić rozwój i utrzymanie tej pozycji, którą już mamy. Gdyby rzeczywiście wprowadzono taką daninę, nie ma wyjścia, będziemy musieli zaprosić klientów do współdzielenia tej daniny.
À propos zapraszania. To pana zapraszają do kolejnych firm, czy to panu nudzi się po wyciągnięciu ich z dołka?
Bakalland to świetna przygoda, tak samo było z Mieszkiem i firmą Agros. Ja nigdy się nie nudzę, ale jakbym zaczął czytać gazety w pracy, to byłby to znak, że czas szukać nowego wyzwania. W życiu nie ma przypadków, są tylko znaki, jak mawiał pewien pobożny ksiądz przed drugą wojną światową.
Poszedłem do Agrosu jako dyrektor finansowy, nie wiedząc, jaka jest rzeczywista kondycja firmy, a ta była dramatyczna. Naprawiłem ją i zostałem prezesem. Spółka była niedofinansowana, a prowadzona polityka marketingowa nie była spójna. Zdarzało się, że rozrzucone po całej Polsce spółki, konkurowały ze sobą.
Uzdrowienie sytuacji w firmie było ogromnym wyzwaniem. Jednak bez żadnej pomocy finansowej udało mi się zamienić stratę na poziomie 90 mln złotych w zysk – 1 mln zł. W momencie mojego odejścia było to już 6 mln zł za pierwszy kwartał, w którym odszedłem.
Jak ta misja uzdrawiania firm się zaczęła?
Skoczyłem na głęboką wodę i już pod powierzchnią zrozumiałem, dlaczego nikt nie chciał się tego podjąć. W 1999 r. na spotkaniu z przedstawicielami Pernod Ricard, czyli francuskiego właściciela Agrosu, zaprezentowałem plan naprawczy, który został entuzjastycznie przyjęty.
Potem na kolacji w Paryżu z właścicielem Patriciem Ricardem rozmawialiśmy w bardzo sympatycznej, przyjaznej atmosferze. Nagle pyta mnie o to, kto ten plan zrealizuje, bo łatwy nie jest. Po czym dodał, "to ty będziesz wdrażał". Bez wahania się zgodziłem. Tak zostałem prezesem Agrosu Fortuna, jeszcze przez pół roku łącząc stanowisko dyrektora finansowego spółki Agros Holding.
I sukces. Nuda pojawiła się od razu?
Tak. Dlatego trzeba było kolejnego wyzwania. Sukces był wielki. Na kolejnej kolacji z francuskim winem Ricard zaproponował, bym wybrał sobie jakikolwiek stanowisko w jego grupie na świecie, bo zna mnie z dobrej roboty.
Odpowiedziałem wtedy, że alkohol lubię od czasu do czasu, ale nie lubię nim handlować. Uśmiał się, ale przyjął moje wyjaśnienie i rozstaliśmy się w zgodzie.
Potem zaproszono mnie wraz z funduszem inwestycyjnym do Mieszka, jak tam poukładałem, to do Bakallandu.
Znów sukces i ponownie mógł pan czytać gazetę w biurze?
Tak to nie, ale sukces z Bakallandem był spektakularny. Nie tylko widać to na sklepowych półkach, ale w wynikach finansowych. Teraz pracuję z Unitopem i tu też stawiam na rozwój, zarówno na rynkach zagranicznych, jak i w Polsce.
Nie ma pokusy by posiedzieć trochę spokojnie na tych laurach, kupić ze dwa jachty, porozbijać się po świecie?
Ja po świecie jeżdżę cały czas. Gdyby nie pandemia, to w 2020 r. tradycyjnie byłbym na wszystkich kontynentach. Zatem podróży mi nie brakuje. W każdej z firm daje sobie średnio 5 lat. Ja jestem od zadań specjalnych i jak dobrze firmę poukładam, to mam satysfakcję i mogę iść dalej.
Pracownicy Unitopu o tym wiedzą?
(Śmiech) Myślę, że są świadomi, jak przebiegała moja ścieżka zawodowa. Dla nich to dobrze, bo buduje trwałe, bezpieczne miejsca pracy.
Ja bym się jednak zastanowił nad propozycją złożoną przy dobrej kolacji w Paryżu. Pernod Ricard, z całym szacunkiem dla polskiej firmy, to jednak nie Mieszko.
Oczywiście to duży okręt i za pracę na tym pokładzie, bo chyba o tym pan mówi, dostaje się stosowne wynagrodzenie. Jednak i na mniejszym kutrze jak Mieszko można otrzymać równie dobre wynagrodzenie, jeśli uzależni je się od wyników finansowych spółki. Mieszko był w gorszej sytuacji niż Agros, ponieważ firma też miała negatywną EBITDĘ, była znaczenie mniejsza.
Agros miał wówczas miliard obrotu, a wprowadzenie oszczędności na zakupach, powiedzmy 5 proc, dawało nam 50 mln zł oszczędności. Racjonalne kroki dawały szybkie efekty. W Mieszku przy obrotach niecałych 200 mln zł, gdzie część była natychmiast do wyrzucenia z powodu negatywnych marży po sprzedaży, to firma miał niecałe 150 mln zł obrotu. Z gigantycznymi problemami operacyjnymi i sprzedażowymi. Ale udało się. Zakończyłem moją misję z 250 mln zł obrotu i EBITDA na poziomie 25 mln.
Jednak z tym kutrem można było pójść na dno, bez premii, bez opcji, bez dodatków.
Duże ryzyko, jak mawiają młodsi ode mnie, rajcuje. Jednak uważam, że podjąłem racjonalną decyzję. Gdyby się nie powidło, nie miałbym bonusów, ale nie myślałem w tych kategoriach. Jestem pełen werwy pomysłów i nie patrzyłem na to w kategorii moich zysków.
Czyli jest pan ratownikiem, uzdrawiaczem, mechanikiem firm. W życiu prywatnym zapewne majsterkowiczem?
Nie. Wymienię tylko żarówkę, jeśli 4 osoby będą kręcić stołem. Jak muszę coś naprawić w domu, to próbuję, ale jest duże ryzyko, że się nie uda.
W takim razie, co lubi robić prywatnie Marek Moczulski?
Dużo czytam, podróżuje, słucham muzyki poważnej. Z książek lubię najbardziej biografię i książki historyczne. Ostatnio dużo czytam o Asasynach, początkach religii muzułmańskiej, wyprawach krzyżowych. Fascynuje mnie również historia XX w. z okresem międzywojennym i obiema wojnami rzecz jasna.
Wikingowie teraz są w modzie po sukcesie serialu Netflixa...
To też lubię i lubiłem, zanim stało się modne (śmiech). To niezwykłe, w jaki sposób Wikingowie ukształtowali świat zarówno w Skandynawii, jak i na Rusi czy w Irlandii.
Może pan coś poleci naszym czytelnikom.
Józefa Mackiewicza "Nie trzeba głośno mówić", "Droga donikąd" i "Lewa wolna" o wojnie z bolszewikami. Może jeszcze Syriusza Piaseckiego "Z pamiętnika oficera Armii Czerwonej".
Czyta pan, bo z historii można się dużo dowiedzieć o współczesności i prognozować przyszłość?
Zdecydowanie tak. Lekcja historii pokazuje błędy poprzedników - ignorowanie zagrożeń czy to, że pycha gubi i oczywiście wiele innych grzechów, których lepiej się wystrzegać w życiu i biznesie.
Przygotował pan piątkę Moczulskiego. Sugeruje pan rządzącym niewprowadzanie nowych podatków, konieczność konsultacji społecznych, dokładniejsze wyliczenia skutków finansowych i społecznych wprowadzanych ustaw, wprowadzanie nowych regulacji, które usprawniają biznes, a nie odwrotnie i mniej regulacji w ogóle. Co w tym zestawie uznaje pan za najważniejsze na dziś?
Uwolnienie inicjatywy Polaków. Ludzie chcą pracować i to bez względu na status materialny. Pracować chcą przedstawiciele klasy średniej, małe biznesy, większe, korporacje.
Kieruje te słowa do rządu: dajcie nam pracować, zachowamy rygor sanitarny, tylko otwórzcie biznesy ludziom, a zobaczycie, że nic się złego nie dzieje.
Spółka Unitop (dawniej Agros Trading Confectionary i Unitop-Optima), jest jednym z największych producentów sezamków i chałwy w Europie, a także znanym eksporterem innych polskich wyrobów cukierniczych. W 2018 roku podjęto decyzję o rozwoju portfolio markowych wyrobów na rynku polskim. Zakład i siedziba Unitopu mieszczą się w Łodzi. Fabryka powstała w 1945 roku i jest znana z dbałości o tradycję i jakość wyrobów sezamowych. Do dziś chałwa jest wyrabiana ręcznie, co pozwala utrzymać jej oryginalny smak oraz charakterystyczną włóknistą konsystencję.